Od iks lat zapalam świeczkę na grobie Nieznanego Żołnierza, więc tego roku nie mogłem się wyłamać i udałem się na małą wycieczkę ze zniczami w plecaku. Trochę inaczej niż zwykle, bo samochodem i od drugiej strony, ale jeszcze przed południem dotarłem na miejsce.
Sam grób, mimo iż skitrany przy leśnym dukcie, nie jest wcale zapomniany. Świeże kwiaty i znicze nie są jakimś niecodziennym widokiem, o ten grób po prostu się dba. Sam fakt cieszy o tyle, o ile do końca nie wiadomo jakiej narodowości był poległy wojak. Jeśli podpytać miejscowe starowinki okazuje się nawet, że miejsce pochówku wcale nie pokrywa się z obecną mogiłą. Możliwe nawet, że poległego koniec końców przeniesoiono na cmentarz parafialny w Pieczewie.
Znicz zapalony, jadę więc dalej. Po drodze mijam wieś, a w zasadzie to, co po niej pozostało. Kilka opuszczonych już domów z "białego kamienia", zapuszczone sady, zarośnięty staw. Pamiętam jeszcze ostatnich mieszkańców, pamiętam rudego kundla obszczekującego mój rower. Sama wieś to czysty przykład ówczesnego osadnictwa olęderskiego, szkoda że coraz mniej osób o tym pamięta. Kapilczka na zakręcie też zmieniła się od czasu mojej ostatniej wizyty. Nie ma już obrazu, nie ma nowych zniczy. Dziwne. Kilkaset metrów dalej próchniejący krzyż opiera się o drzewo, na tym cmentarzu już nikogo nie pochowają. Nigdy.
Zatrzymuję się na chwilę, we łbie powracają obrazki z wcale dalekiej przeszłości i szybko zestrajają się z rzeczywisością. Tak, ten obrazek na sto procent pamięta burze sprzed lat, która narobiła bałaganu w okolicy. Wizerunki Matki Boskiej ustawiane w oknach, to swoisty talizman przeciwko błyskawicom. Tutaj to normalne.
Dom zamknięty na trzy spusty, budynek gospodarczy z łupanego kamienia powoli zapada się pod własnym ciężarem. Za kilka lat i to gospodarstwo podzieli los kilku innych z okolicy, po których jedyną pamiątką są dziś zdziczałe kępy dzikiego bzu i kwitnących wiosną irysów - resztki dawnych ogrodów.
Po ostatnich deszczach droga miejscami zaczyna przypominać jedno wielkie bajoro, ale jadę dalej. Mijam wspomniane wcześniej bzy i zarośla owinięte suchymi pnączami dzikiego wina. Skręcam w prawo obok przydrożnego krzyża i zatrzymuję się przed niewielkim wzniesieniem. Kolejny zapomniany cmentarz w okolicy. No może nie do końca zapomniany, bo od czasu do czasu pojawiają się tutaj znicze, sam też zapalam kolejny i wracam do samochodu. W powietrzu unosi się zapach żywicy.
Wyjeżdżam z lasu, kręcę się jeszcze chwilę po okolicznych wertepach i powoli zbliżam się do rodzinnego domu. O, ta drewniana chałupka nadal stoi na miejscu! Ciekawe czy płomykówka nadal siada na kalenicy dachu, a z dziupli starej gruszy słychać "potikiwanie" kopciuszka...
Sentymentalna wyprawa.
OdpowiedzUsuńBardzo klimatyczne to zdjęcie czerwonego okna z Matką Boską.
wow, wyglada bardzo tajemniczo i troche strasznie takie wszystko opuszczone..
OdpowiedzUsuńAle klimat. Super opowieść :)
OdpowiedzUsuńCiekawy klimat tworzysz na swoim blogu. I nieszablonowo podchodzisz do podróżowania. Trochę taki niepokojący ten wpis, ale zdecydowanie w moim klimacie. Uwielbiam cmentarze i miejsca, w których nie ma tłumów ludzi. Powodzenia w realizacji planów blogowych i podróżniczych! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka
www.musmozolu.com