października 18, 2017

Polną drogą

Polną drogą
Kolejna z dróg, które iks lat temu należały do moich rowerowych tras. Przejeżdżałem tędy o każdej porze dnia i nocy, niekiedy pokrzepiony chmielem innym razem lekko zawiany po winie z półki tak niskiej, że ledwo widać ją zza lady. Dziesięć lat z hakiem, matko kochano...

  
W kraju, gdzie kapliczki i krzyże celuje się niekiedy co kilkadziesiąt metrów od siebie, raz na jakiś czas trafi się wyjątek, który cieszy nawet moje bezbożne ślepia. Rozstajna wierzba pośród pól, którą by objąć z czterech chłopa potrzeba, widocznie przegrała walkę z ostatnimi wiatrami. Pamiętam, jak majowym wieczorem babki ze śpiewnikami obstępowały ją wokoło, a ja tak z tym rowerem tłukłem się po dziurach... eh, przynajmniej jest co powspominać.



Drogi wiodące przez pola mają to do siebie, że potrafią dłużyć się niemiłosiernie. Niby niewiele, raptem ze dwa kilometry między jednym asfaltem a drugim, a jakby z dziesięć się jechało. Krajobraz monotonny, da się jednak wypatrzeć jakieś pojedyncze skrawki, które przyciągają wzrok.



Gruntówka wpada w asfalt niemal pośrodku wsi. Kilkaset metrów dalej, w centrum, drewniana świątynia z połowy XVIII wieku. Bywałem w środku wiele razy, od chrzcin poprzez wesela aż po pogrzeby.

  
Brama zamknięta i ani drgnie. Wymysł tutejszego proboszcza i jakiś dziwny kaprys, by bronić komukolwiek dostępu do kościoła. Kilka razy toczyłem z nim boje, bo fotografowanie zza parkanu piętnowane niczym grzech śmiertelny. Oj lubię ja się droczyć...



Na tyłach niewielkie wzgórze i (bodajże) aronia w jesiennych barwach. Całkiem przyjemny widok.

października 16, 2017

Las, macewy i groby

Las, macewy i groby
Nie da się ukryć, że należę do zdecydowanej większości, która na samą myśl o poniedziałku dostaje drgawek i wpada w czarną rozpacz. Początek tygodnia, bez wątpienia wymysł szatana! Mam to szczęście (i niezłe chody u rogatego), bo gdy większość ludzkości posłusznie siada do pracy, ja wyrywam te kilka godzin z samego rana dla siebie. No dobra, może nie do końca jest tak jak piszę, bo poranna objazdówka poniekąd mieści się w ramach moich obowiązków, jednak lepszego startu wymarzyć sobie nie można.


Łącząc przyjemne z pożytecznym porzucam w końcu samochód na skaju lasu i wbijam się chaszcze, jak przysłowiowy dzik. Trochę strach, bo niedawno rzucił mi się w oczy artykuł o grzybiarzu postrzelonym przez myśliwego, a z głębi lasu dało się słyszeć pojedyncze strzały, ale nic to. Najwyżej przyjdzie mi zgnić w ciarachach, a i tak prędzej czy później mnie znajdą.



Słońce za wszelką cenę przebija się wszelkimi szparami, lukami i szczelinami w koronie, bądź co bądź, jesiennego już lasu. Festiwal światła i mgły z udziałem drzew, takie coś mogę oglądać bez końca!



W lesie coraz bardziej czuć jesień. Widać też, bo kolorów znacznie przybyło. Ubyło za to grzybów, tych jadalnych minąłem zaledwie kilka.



Wyjeżdżając rano z domu nie do końca wiedziałem, w którą stronę mam się udać. Klucząc od wsi d o wsi i coraz bardziej zbaczając na zachód stwierdziłem, że skoro jestem już tak blisko to czemu by nie. Od samochodu dzieliło mnie jakieś kilkaset metrów, świadomie jednak wybrałem spacer lasem by dotrzeć w to miejsce od tej strony. 



Lapidarium z macewami na terenie SS-sonderkommando Kulmhof, niewielki fragment na polanie usłanej masowymi grobami, który robi na mnie największe wrażenie. 



Powrót do samochodu zajął mi niewiele więcej niż dwadzieścia minut i gdyby nie krótka rozmowa z przypadkowo napotkaną osobą, pewnie wracałbym już do domu. Niesamowite ile jest miejsc, o których nadal nie mam pojęcia! Przez Chełmno przejeżdżałem niezliczoną ilość razy, nigdy wcześniej nie przyszło mi jednak do głowy, by na czyimś podwórku szukać cmentarza z IWŚ!



Ukryty przed wzrokiem przejezdnych, kilkadziesiąt metrów od głównej drogi. Za kamiennym parkanem mogiły 65 poległych żołnierzy armii niemieckiej i zbiorowa mogiła żołnierzy rosyjskich.



Miejsce pochówku urządzono w latach 1915-1916 z inicjatywy ówczesnych władz niemieckich. Spoczywają tu ofiary bitwy z 1914 roku, która odbyła się na terenach pomiędzy Rzuchowem a Chełmnem. Część z poległych spoczęło również na cmentarzu ewangelicko – augsburskim w pobliskim Dąbiu.

października 11, 2017

Październikowy poranek

Październikowy poranek
Całkiem niewiele, bo licho co ponad czterdzieści kilometrów dzieliło mnie od miejsca, o którym słyszałem od zawsze, a którego nie widziałem nigdy. Jeziorsko. Zbiornik zalewowy na rzece Warcie. Zdarzało mi się przejeżdżać po kilka kilometrów obok, ale samego jeziora (jak i zapory) nie widziałem aż do dzisiaj. Traf chciał, że tuż przed południem czekały mnie obowiązki kilkanaście kilometrów dalej, więc wyjechałem nieco wcześniej tylko po to, by przekonać się na własne oczy, jak tam jest.


Pogoda mocno niefajna, choć muszę przyznać że akurat taka właśnie najbardziej mi podchodzi. Wiatrzysko wyszarpało mnie na wszystkie strony, mżawka co i rusz zmieniała się w tnącą szarugę, fale ostro napierdzielały w beton a ja spokojnie opróżniłem kubek kawy. Widoki bardzo zbliżone do tych, które zastałem pewnego razy w Dobrzyniu nad Wisłą - niby rzeka, a jak nad morzem.


Kilka kilometrów od zapory i zaledwie kilkaset metrów od brzegu położona jest niewielka wieś, Siedlątków. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1372 roku, kiedy to jej właścicielem był niejaki Thliborianus (czy tylko mi brzmi to jak imię rzymskiego legionisty?). Swojego czasu Siedlątków cieszył się nawet prawami miejskimi, a w XIV wieku istniał tu niewielki gród rycerski, obecnie pochłonięty przez wody zalewu. Podobnego losu cudem uniknął kościół.



Siedemnastowieczna świątynia na skraju wsi i w bezpośrednim sąsiedztwie wałów przeciwpowodziowych zastąpiła wcześniej tu obecną, drewnianą (1497 rok). Ciekawostką może być fakt, że w obecnym kościele ślubują pary maści wszelakiej, bez względu na wyznawaną wiarę... ponoć całkiem niedawno odbył się nawet ślub pary ateistów. Można? Można! Kilka minut pokręciłem się tu i ówdzie, ale deszcz zrobił się na tyle upierdliwy, że zmuszony byłem ewakuować się do samochodu.



Mógłbym teraz naściemniać, że patrząc z Siedlątkowa w stronę przeciwległego brzegu dojrzałem coś, co od razu przykuło moją uwagę. Prawda była jednak zupełnie inna, bo już w domu wiedziałem, że po drugiej stronie czeka mnie wizyta w Miłkowicach. Po co? No po skrzynkę, to wiadomo!


Zaparkowałem pod kościołem, gdzie ekipa remontowa hałasowała w najlepsze. Z zakrystii nie dało się nie słyszeć burczenia wiertarki, a skrzynka jak na złość schowała się w tamtym właśnie kierunku. No nic, dyskretnie obszedłem kościół z drugiej strony i bez świadków dobrałem się do tego, co moje a później pognałem do pracy. Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o dwa miejsca.


Pozostałości ewangelickiej nekropolii z drugiej połowy XIX wieku na niewielkiej polanie w pobliżu drogi i oddaloną o kilkaset metrów cerkiew.


Do tej drugiej trafiłem zupełnym przypadkiem kilka tygodni temu, kątem oka wyłapując informację na niewielkim drogowskazie. Odruchowo pedał w podłogę, wsteczny i zawijka na leśnej drodze. Dzisiaj już celowo skręciłem w znajomy dukt i podreptałem pod kaplicę.


Wniesiona w 1885 roku, początkowo służyła za miejsce pochówku rodziny carskiego generała, hrabiego Aleksandra Tolla. W 1945 roku, szczątki spoczywające w krypcie zakopano obok kaplicy. Mimo szczerych chęci nie udało mi się doszukać żadnych śladów wspomnianego pochówku, czas i przyroda zrobiły swoje.
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger