grudnia 20, 2016

Point de reveries (messieurs)!

Point de reveries (messieurs)!
Budzik rozhulał się chwilę po siódmej, za oknem mleko i mróz, a do tego sobota. Jakoś nie zdziwiło mnie, że przez całą drogę minąłem zaledwie kilka samochodów, ale kto rano wstaje temu dzban na malowane wrota, czy jakoś tak. Mniejsza. Za niedługi czas parkowałem przy pomniku, pod którym pozowałem do zdjęcia jakieś szesnaście lat temu, jak nie lepiej. Średnio mnie wtedy interesowała jego historia, ot stoi coś przy drodze, tym razem przyjechałem tu w konkretnym celu. 


Pamiątkowa tablica głosi, że 29 kwietnia 1863 roku poległ tutaj dowódca pułku Léon Young de Blankenheim, ochotnik armii francuskiej zwerbowany przez Hotel Lambert. W marcu 1863 roku przejął dowództwo jednego z trzech oddziałów tworzonych przez poznański Komitet Działyńskiego. Zginął podczas potyczek w Nowinach Brdowskich, dwa dni po zwycięskiej bitwie pod Nową Wsią. Fakty z historii powoli zestrajały mi się z okolicznymi punktami na mapie, czyli jednak szedłem dobrym tropem!

Kilka kilometrów dalej zatrzymałem się w miejscu, które poprzednim razem jedynie minąłem. Spora dawka informacji zapisanych na kamieniach i nie tylko, fotografie, krzyże, flagi… miejsce pamięci pełną gębą, super! 



O pułkowniku Kazimierzu Mielęckim warto wspomnieć nieco więcej, tym bardziej że głównie za jego przyczyną pojawiłem się tutaj ponownie. Urodzony w Karnie, na stałe osiadł w Nowej Wsi pod Włocławkiem i jako jeden z pierwszych ziemian dołączył do powstania. Ósmego lutego objął dowództwo nad oddziałem formowanym przez majora Ulatowskiego i uderzył na Przedecz zdobywając magazyny wojskowe z bronią i amunicją. Dwa dni później stoczył bój z kolumną rosyjską majora Nelidowa pod Cieplinami, po którym wycofał się w lasy lubstowskie. Po klęsce pod Krzywosądzą oddał się pod rozkazy Ludwika Mierosławskiego i uformował nowy oddział. Po aresztowaniu Zygmunta Padlewskiego został mianowany pułkownikiem i naczelnikiem sił zbrojnych województwa mazowieckiego. Z początkiem marca wkroczył ponownie na teren Królestwa Polskiego, a w połowie miesiąca rozpoczął działania zaczepne w północno-zachodniej części powiatu konińskiego. Po kilku udanych akcjach przesunął się w lasy kazimierzowskie i podporządkował sobie oddziały E. Calliera i W. Miśkiewicza.  Po bitwie pod Pątnowem został zmuszony do odwrotu z powodu braku amunicji. W okolicach Mikorzyna doszło do kolejnego spotkania z Nelidowem, gdzie został ciężko ranny. Zmarł w Mamliczu 9 lipca, na jego pogrzebie w Łabiszynie zgromadziło się dziesięć tysięcy ludzi, aby przy palących się beczkach smoły oddać mu hołd.

Tablica, a raczej odręczny napis na płachcie brezentu (?) skierował mnie do kolejnego miejsca. Trafiłem tam przypadkiem na początku listopada, ale i tym razem nie mogłem odmówić sobie susów przez pole. Samochód zaparkowałem przy znajomym już kamieniu i ruszyłem brzegiem jeziora. Mgła i mróz, piękne połączenie.



Za kilka minut przed oczami stanął mi brzozowy krzyż. Po dziś dzień obowiązuje tu carski ukaz „nie wolno tam podchodzić”, a spoczywają pod nim powstańcy polegli dziesiątego lutego pod Cieplinami.



Teraz wiem też, że wrócę w te strony jeszcze z innego powodu.

grudnia 14, 2016

Nadwarciańskie ruiny

Nadwarciańskie ruiny
Chyba śmiało mogę powiedzieć, że Koło to jedno z miast, które traktuję jak swoje. Spędziłem tu w zasadzie jakąś część swojego życia, a i teraz średnio raz w miesiącu wracam z jakichś powodów. Skłamałbym twierdząc, że w życiu nie napiszę tutaj niczego więcej, co wiązałoby się z tym miastem, ale nie chcę uprzedzać faktów. Korzystając z okazji i wolnej chwili wybrałem się ponownie w ruiny tutejszego zamku. Matko kochana, ile razy przyłaziłem tu na wagary! 


Opuszczając stare miasto, czy jak kto woli „kolską wyspę”, zjeżdżam z ronda na jeden z wałów przeciwpowodziowych i jak po sznurku, do samego zamku. Słońce przez szybę daje nieźle, ale poranne powietrze aż dźga mrozem. Nadwarciańska warownia powstała jeszcze przed 1362 rokiem z inicjatywy Kazimierza Wielkiego, jako samodzielny punkt oporu niepowiązany z sąsiadującym miastem. Wzrost znaczenia zamku przypada na XV wiek, tutaj przedstawiciele Związku Pruskiego spotkali się z Kazimierzem Jagiellończykiem, tutaj po piętnastym lipca podejmowano decyzje o dalszym prowadzeniu wojny z Zakonem Krzyżackim. W 1476 roku przechodzi on w posiadanie Anny, księżnej mazowieckiej. Wycofujące się wojska szwedzkie niszczą zamek, który następnie zostaje własnością Bernardynów (1696-1763). Dawna warownia niszczeje, a pod koniec XVIII wieku popada w zupełną ruinę.



Kręcę się chwilę po okolicy. Z dawnego dziedzińca rozpościera się widok na panoramę miasta. Widać wieżę ratusza, kościoły. O, nawet moja stara szkoła!


Na drugim brzegu Warty jakiś gościu gania się z psami, a ja tradycyjnie już zabieram się za czytanie murów.


Znów przed południem melduję się w domu.

Źródło

grudnia 08, 2016

Ostatni lot

Ostatni lot
Raz wiosna, raz zima. Człowiek zaczyna pomału głupieć od tej pogody, bo nie wiadomo czego się spodziewać. Jak już trafiłem na w miarę wiosenną aurę, to czemu by nie skorzystać z okazji i nie zrobić sobie małej przerwy w trasie! Przez Siedlec przejeżdżałem nie raz i nie dwa, ale nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby zatrzymać się tu na dłużej. Dobra, niby kilka razy zatrzymywałem się w pobliskim sklepie, ale sam dwór widziałem tylko zza szyby samochodu. Do teraz.


Schowany w głębi parku, powstał pod koniec XIX wieku z inicjatywy Łukasza Boettichera. Internety podają, że jest to budynek w stylu eklektycznym, cóż to takiego? Już tłumaczę! Słowo niby trudne i z tych, co to mądrze brzmią, ale eklektyzm to nic innego jak zbieranina wielu stylów naraz – tak mniej więcej. 




Pokręciłem się wkoło budynku i już zaczynałem kombinować, którędy mógłbym wleźć do środka, ale wygląda na to, że dwór nie jest wcale taki opuszczony. Na kolejnych drzwiach znalazłem podobne zaklęcia, więc odpuściłem.


Po zachodniej stronie całkiem nieźle zachowały się zabudowania folwarczne, za nimi majaczył spory komin z czerwonej cegły. Cegielnia, gorzelnia? Średnio byłem przygotowany na większe zwiedzanie, więc ograniczyłem się tylko do najbliższej okolicy. Będzie okazja do ponownych odwiedzin. Aha, benzyna jeszcze poniżej czwórki.



Na koniec zostawiłem sobie coś, o czym słyszałem już wcześniej. Nie miałem pojęcia, w którym miejscu i co faktycznie zastanę, ale instynktownie puściłem się ścieżką obrzeżami parku i znalazłem! W latach sześćdziesiątych na jego terenie doszło do katastrofy lotniczej. Pilot, porucznik Henryk Warzycha zakończył w tym miejscu swój ostatni lot. Pamiątkowy kamień i krzyż znajdują się w północnej części parku, tuż przy drodze.




Przed południem byłem już w domu…

grudnia 01, 2016

Powrót do Sławoszewa

Powrót do Sławoszewa
Pierwszy raz trafiłem tutaj prawie dziesięć lat temu. Nakręciliśmy wtedy z Damianową blisko 70km na rowerach, ale warto było! Fakt faktem, że zahaczyliśmy wtedy jeszcze o kilka innych miejsc, a do Sławoszewa dobiliśmy późnym popołudniem, ale ten drewniany kościółek o każdej porze dnia i roku ma swój niepowtarzalny urok. Małe to to, niepozorne, ale cieszy oko. 



Mimo, iż wracam tutaj dość często, to nigdy nie udało mi się zajrzeć do wnętrza kaplicy. Może kiedyś. Miałem za to okazję dość dokładnie „zwiedzić” sąsiadujący z kościołem dwór. Z tego co pamiętam, to wewnątrz zachowało się sporo detali z epoki. Dzisiaj cały teren otoczony siatką, a dwór szczelnie zabity dechami… może to i dobrze.


Wczoraj średnio trafiłem z pogodą, ale dosłownie kilka kilometrów wcześniej rozhulała się zima. Nie to, żebym nie lubił śniegu i specjalnie szukał okazji do marudzenia, ale niezbyt przyjemnie jechało się w taką pogodę.


Na koniec mała niespodzianka, a w zasadzie zapowiedź tego, co wkrótce się tutaj pojawi. Jakiś czas temu wpadł mi w ręce ciekawy rękopis, blisko osiemdziesiąt stron zapełnionych po brzegi historią Sławoszewa. 


Tak, jestem już w trakcie przepisywania…

listopada 24, 2016

Dwa zamki i wieża

Dwa zamki i wieża
Po ostatniej wizycie w Poznaniu stwierdziłem, że coraz bardziej odzwyczajam się od wielkomiejskiego keszowania. Wnerwia mnie po prostu zbyt długie wyczekiwanie na okazję i presja, która zabiera mi część frajdy ze zdobycia skrzynki. Jasne, urbexy rządzą się swoimi prawami, ale mam na myśli proste kesze pokazujące miejskie ciekawostki. Dobra, ale nie o Poznaniu dzisiaj, tylko o czymś innym.


Zamek w Golubiu-Dobrzyniu widziałem w telewizji chyba setki razy, naczytałem się o nim niemało, ale nigdy nie miałem okazji zobaczyć na żywo. Mimo końcówki listopada, wiosna szaleje w najlepsze, więc nie marnowałem okazji i chwilę po ósmej dreptałem już w stronę zamkowego dziedzińca. Zajrzałem gdzie się dało, pokręciłem się po okolicy i ruszyłem w stronę miasta. Będę szczery, sam zamek zrobił na mnie największe wrażenie widziany właśnie stamtąd, z dołu.


Starówka za to w stu procentach pokazała mi to, czego się spodziewałem. Niewielki rynek otoczony kamienicami, na rogu charakterystyczny dom „pod kapturem”. Datowana na drugą połowę XVIII wieku chałupa, która prawdopodobnie pełniła niegdyś funkcję karczmy, jakoś mimowolnie skojarzyła mi się z tolkienowskim Bree. Ciekawe czy tutejszy Barliman Butterbur również serwował najlepsze piwo w okolicy? Kawałek dalej dawny kościół ewangelicki z 1909 roku, który obecnie pełni funkcję szkoły.



Poszwendałem się bocznymi uliczkami, zajrzałem tu i tam, aż w końcu dotarłem pod basztę. Usytuowana w południowo-wschodnim narożniku murów obronnych, jest jedyną w całości zachowaną basztą w obrębie murów. Zbudowano ją w pierwszej połowie XIV wieku, wielokrotnie przebudowywano i przypisywano jej rozmaite funkcje. Jaką spełnia dziś? Wygląda na to, że żadną.



Jeszcze przed południem opuściłem miasto. Jakoś tak mam, że nie potrafię przejść obojętnie obok konstrukcji, na którą potencjalnie da się wejść, a która nie jest do tego przeznaczona. Bierze mnie dziwne telepanie i nogi same niosą w wiadomą stronę. Musiałem, po prostu musiałem.




W okolicy opuszczonych silosów zeszło mi nieco dłużej niż planowałem, ale i tak z czasem stałem całkiem nieźle, więc mniej lub bardziej bocznymi drogami dotarłem na kolejne kordy. Kurde, chyba nigdy nie znudzą mi się takie pagórki. Jak to super wygląda!



Za kilkanaście minut parkowałem samochód nad Handlowym Młynem. Niewielkie jeziorko, a może nieco większy staw i tama, a tuż za nią rzeka, która pokrętnie wije się wśród drzew. Prawie zjechałem na dupie po skarpie, uwaliłem buty po kostki w błotnistej brei, a na koniec zrobiłem sobie małą przerwę.




Po krótkim pikniku i rozmowie z miejscowym wędkarzem ruszyłem dalej. Kolejowa wieża ciśnień we Wrockach była jednym z głównych punktów na mojej trasie, ale na miejscu kopara i tak opadła mi do ziemi. Zapomniana stacja PKP, zarośnięte tory i wspomniana już wieża – klimat sam w sobie! Zamknięta skrzynka na listy? Może jakiś zapomniany list sprzed lat nadal jest w środku? Detale, mnóstwo detali! W tego typu miejscach nie da się obojętnie przejść obok byle pierdoły, z pozoru każdy śmieć nabiera głębszego znaczenia i siłą rzeczy łączy się z historią lokacji. Kurde, żeby tylko była otwarta! Tak, jest! Po cichu, jak zwykle z resztą, bez pośpiechu… tak, jak lubię.




Kolejowe klimaty zostawiłem za sobą, witajcie bezdroża! Teraz już wiem, że w następne miejsce spokojnie mogłem dojechać w miarę cywilizowaną drogą, ale co użyłem na tych wertepach, to moje. W końcu droga się uspokoiła, a okolica zaczęła nawet trochę przypominać moje rodzinne strony: pola, piochy i lasy. Ówczesny właściciel okolicznych terenów, Alfred Weissermel, musiał być z nimi cholernie związany, skoro zdecydował się na pochówek właśnie pośród tutejszych pól. Niewielka kępa drzew skrywa dziś jego samotny grób.



W Radzikach Dużych powitała mnie prawdziwa wiosna! Zero chmur, słońce nawet grzeje… ruiny zamku wdzięcznie pozowały do zdjęć, super! Takim sposobem zaliczyłem trzeci, ostatni, z głównych punktów tego dnia. Szkoda tylko, że w samym środku ruin ktoś urządził sobie mały śmietnik, tym bardziej, że mury znajdują się na terenie tutejszej szkoły.



Czas zaczynał naglić, więc z Radzików Dużych popędziłem na Modrzewiową Górę, zaliczyłem szybkie hop do dziury, a na koniec mały spacer brzegiem jeziora Okonin.




Uff, znowu się wyrobiłem….
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger