maja 31, 2018

Tam, gdzie kończy się asfalt

Tam, gdzie kończy się asfalt
Wbrew powszechnie uznanym trendom i vox populi, nieczęsto zdarza mi się marudzić na każdemu znany stan dróg i zawrotną liczbę autostrad w kraju. Tych ostatnich nienawidzę do tego stopnia, że staram się unikać gdy tylko mogę. Ogrodzą człowieka ścianami, każą pruć przed siebie i tyle radochy z tej jazdy, co ze sanek w upalne lato. Im niższej hierarchii droga, tym ciekawiej. Nic to, że dziury, że wychapane pobocza i tumany kurzu za (a później na) samochodem. 


Gminne drogi ciągnące się pomiędzy rozstrzelonymi wioskami, gdzie asfalt występuje w ilościach śladowych, bądź brak go zupełny. Omijając wyboje i nierzadko hacząc podwoziem, posuwając się ślimaczym tempem, można nacieszyć oczy i natenczas poczuć trochę inny smak podróży.



Czas mimowolnie zwalnia, a z na pozór monotonnego krajobrazu da się wyłuskać pojedyncze kadry. Takie mikroświaty, enklawy które istnieją jakby poza wszystkim. Nieważne, przydrożny krzyż czy zmożony alkoholowym snem autochton, wszystko to migawki. Skrawki tworzące niepowtarzalny klimat tej małej podróży.

maja 18, 2018

Sławoszew po raz enty

Sławoszew po raz enty
Ze wszystkich miejsc, w które wracam od czasu do czasu, sławoszewski kościółek chyba najczęściej cieszy się moimi odwiedzinami. Raz, że całkiem niedaleko. Dwa, dość systematycznie przejeżdżam obok w celach mniej lub bardziej służbowych. Trzy, bo lubię.


W całej mej bezbożności kryją się jakieś dziwne ciągty do odwiedzania tego typu miejsc. Mało brakuje, by rogi zaczęły przebijać mi się prze skórę, nie umiem jednak przejść obojętnie obok drewnianych kościólątek. 



Niewielka świątynia z połowy XIX wieku, otoczona kwitnącymi kasztanowcami i sąsiadująca z ruiną neoklasycystycznego dworu (ten od jakiegoś czasu ogrodzony). Niby pośrodku wsi, a nieco na uboczu. Ostatnio przed wejściem pojawiły się ławki, jest więc gdzie przysiąść.



Pojawił się też niewielki ul z brzęczącą obsadą, która jakoś niespecjalnie zainteresowała się moim przybyciem. Szczęście, bo już raz podkusiło mnie podglądać z bliska życie tych owadów, co skończyło się wyjmowaniem żądeł z głupiego łba.



Mimo, iż miejsce znam od ponad dekady, to i tym razem nie udało mi się zajrzeć do środka. Zawsze świdruję jedynie ślepiami przez dziurkę od klucza, bo drzwi zamknięte na trzy spusty. Pech. 


Stojąca na tyłach dzwonnica za każdym razem kusi mnie, by sprawdzić jak bije tutejszy dzwon. Tego, choć nic nie stało na przeszkodzie, też do tej pory nie spróbowałem. 

maja 14, 2018

Leśne opowieści cz. 4

Leśne opowieści cz. 4
Z lasami, jak z babami. Zmienne to, nieprzewidywalne a mimo wszystko nie można odmówić im uroku i chciałoby się wejść w głąb każdego. Możesz znać je od lat, poznać niejedną tajemnicę skrywaną za kurtyną zieleni a i tak pewnego dnia zaskoczą Cię czymś nowym. 


Nie zliczę, ile razy włóczyłem się tutejszymi ścieżkami i przedzierałem przez dzielącą je gęstwinę. Dziesiątki, setki, więcej? Lata minęły, odkąd trafiłem tu pierwszy raz i znając chyba każdy skrawek, każdą polanę i co większe drzewa, ręczyłbym że nic co tutejsze nie jest mi obce.


Okolicę starych dębów przemierzam średnio kilka razy w roku i mógłbym z pamięci narysować sylwetki niektórych z nich. Ten pierwszy z powykręcanym pniem i wielką blizną po uderzeniu pioruna. Kolejny kilka lat temu stracił potężny konar, który coraz bardziej ginie w gąszczu mniej lub bardziej znanych mi z nazw roślin. Inne, mimo pokaźnych rozmiarów, wyłaniają się nagle zza zielonej zasłony i wystarczy parę kroków, by znów stracić je z oczu. Nie trzeba wiele wysiłku, by z lekką pomocą wyobraźni poczuć się jak w tolkienowskim Fangornie. 


Święcie przekonany, że tutejsze enty nie kryją przede mną już żadnych sekretów, zbaraniałem na widok krzyża wyrytego na jednym z pni. Kto, dlaczego, kiedy? Może kiedyś znajdę odpowiedź.

maja 04, 2018

Jedynką jadąc

Jedynką jadąc

Są drogi, które przejechałbym po omacku omijając najmniejsze dziury i wyboje. Pokonując dany odciek przechodzę z trybu manualnego w jakiś dziwny rodzaj autopilota. Niby trzymam kierownicę, zmieniam biegi i depczę po pedałach, jednak mózg zupełnie odpływa w swoją stronę.



I tak jadę. Kilometry mijają, wycieraczki uwijają się jak mogą (o, lewa dobrze nie zbiera, trzeba wymienić), tirówki mokną na poboczu. Raz ja kogoś, raz mnie wyprzedzą.



Dziadek w seacie miga długimi, pewnie za przystankiem znowu ustawili się z radarem. No nic, trzeba zdjąć nogę z gazu i ochoczo dostosować się do przepisów ruchu drogowego. Do domu już niecałe czterdzieści kilometrów, pada coraz mocniej, nudniej już się nie da.



Sośnicka w radio pruje aleją gwiazd, a moja monotonia pryska za sprawą migających światełek przejazdu kolejowego. Chwila na zestrojenie się z rzeczywistością, przejście w tryb manualny... jak tylko podniosą szlaban, znów włączam autopilota. 
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger