Do Chełmży wybierałem się już od
dłuższego czasu, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, aż do teraz. Pogoda się
przetarła, więc wieczorem zgrałem GPXy na garmina i z samego rana wioo! No
dobra, może wcale nie tak z samego rana, ale jakoś po dziesiątej parkowałem już
kilkadziesiąt metrów od pierwszej skrzynki przy kościele św. Mikołaja. Ponoć to
jeden z najstarszych zabytków miasta, pochodzący jeszcze sprzed 1248 roku.
Nie ryzykowałem podejmowania
samej skrzynki, bo akurat po drugiej stronie ulicy postanowili urządzić sobie
pogawędkę i chyba niezbyt im się spodobałem. Sama starówka i te wąskie uliczki
wyglądają całkiem fajnie, można nawet wypatrzeć kilka pamiątek z przeszłości.
Poszwendałem się chwilę tu i tam,
zrobiłem małe zamieszanie w bibliotece i podreptałem na cmentarz. Z daleka już
widać XIX wieczny grobowiec rodziny Zawiszów Czarnych z Warszewic, kolejne
miejsce w Chełmży, które warto zobaczyć. Alfred Zawisza Czarny pochodził z
Soboty niedaleko Łowicza, po upadku powstania listopadowego znalazł schronienie
w Prusach skąd później wyjechał do Belgii. Już jako obywatel Prus został
właścicielem Warszewic nieopodal Chełmży, wyhaczył sobie kobitkę – Zofię Jeżewską
z Topolna pod Świeciem i bardzo szybko wkręcił się środowisko miejsowej elity.
Zmarł 13 maja 1878 roku. Tyle historii, czas zabrać się za szukanie kesza. Obok
kręciła się jakaś babeczka, więc musiałem ratować się telefonem do Bamby, żeby
znowu nie robić niepotrzebnego zamieszania. Po chwili mogłem na spokojnie
logować znalezienie.
Pozostałych keszy albo nie było,
albo nie szło ich podjąć w miarę dyskretnie, więc zdecydowałem się jeszcze na
szybki spacer ulicami Chełmży i ruszyłem dalej. Swoją drogą, to widziałem chyba
jedną z fajniejszych wieżę ciśnień i… Charliego Chaplina.
Objeżdżając pobliskie jeziora trafiłem
do Grodna. Zrobiłem sobie mały piknik na miejscu osady z epoki żelaza i
pojechałem dalej. Aha, sama osada datowana jest na lata 733 – 648 p.n.e., czyli
funkcjonowała mniej więcej w tym samym czasie, co ta w Biskupinie.
Po drodze przystanąłem w
Kończewicach. Pierwszy raz spotkałem się z podobną formą pomnika: kawałek muru
ze szklanymi gablotkami, a w środku woreczki z ziemią z miejsc, gdzie w walkach
brali udział Polacy. Jadąc jedynką warto skręcić tu na chwilę! Samej skrzynki
znowu nie znalazłem, w zasadzie to nie miałem nawet okazji jej poszukać, bo
służby porządkowe majstrowały coś w okolicy.
Na koniec trafiały mi się same
perełki architektury sakralnej i nie tylko! Szkoda tylko, że dworek w Nawrze
otoczyli czujnikami ruchu i zwiedzanie musiałem ograniczyć do bezpiecznego
minimum, ale i tak warto było zawitać w te strony. Zatrzymałem się też na kilka
minut pod kościołem św. Katarzyny Aleksandryjskiej, udało mi się nawet zajrzeć
do środka.
Z Nawry udałem się pod kapliczkę
św. Rozalii skitraną w lesie w pobliżu Przeczna. Miejsce trochę skojarzyło mi
się ze studnią św. Barnaby w okolicach Konina, bodajże w Bieniszewie. Różnica
taka, że tutejsza studnia zupełnie wyschła, a tam woda płynęła drewnianymi
rynnami do jakiegoś strumyka. O samej kapliczce i historii związanej ze św.
Rozalią warto poczytać, ale nie dzisiaj. Może kiedyś skrobnę coś osobno, albo
ciekawość każe Wam poszperać w internecie. Będąc w tych stronach koniecznie
trzeba przystanąć przy kościele w Przecznie. Matko kochana, jak ja lubię tego
typu kościółki pochowane po wsiach!
Z Przeczne puściłem się polną
drogą do Biskupic i to był błąd. Ostanie kilkaset metrów było tak rozkopane, że
musiałem zawrócić i robić rundę asfaltem. A co jest w Biskupicach? Dokładnie,
kolejny kościół!
Na koniec jeszcze szybka skrzynka
w Brąchnówku i wio do domu, piwa się napić.
PS. Obiecuję przeprosić się z normalnym aparatem i zacząć zabierać go ze sobą.
Dziękuję za wycieczkę i kolejna dawkę wiedzy na temat naszego pięknego kraju. Pozdrawiam, Daria x
OdpowiedzUsuńLubię takie polskie eksploracje :D
OdpowiedzUsuńPiękne zaułki i polskie "boczne drogi". Mam bardzo duże zaległości w tych rejonach. Dzięki za ten wpis ;)
OdpowiedzUsuńBartek Bajerski ❤️
OdpowiedzUsuń