Miała być środa, koniec końców
wypadło na czwartek. Miały być dwie ścieżki, ostatecznie wpadła mi jedna. Z
Przedmościem Bydgoskim przegrałem blisko rok temu, ale patrząc z perspektywy
czasu, tamta próba nie miała najmniejszych szans na powodzenie. Początkowy plan
zakładał wieczornego stopa do Bydgoszczy, nocowanie i atak z samego rana. Do
Bydgoszczy dotarłem, a jakże! Czas zatrzymał się dla mnie w PRLu, skąd
chwiejnym krokiem ruszyłem średnio wiedząc gdzie, w międzyczasie gubiąc pościg
bliżej nieokreślonej mundurówki i kilka klamotów z plecaka. Niby z samego rana
zabrałem się bunkry, ale synchronizacja nogi – mózg nie działała jeszcze w
pełni i koncertowo spierdzieliłem się ze skarpy budząc dawną kontuzję kolana.
No zdarza się. Tym razem obrałem inną taktykę, bardziej cywilizowaną. Zanim
jednak dotarłem do pierwszego schronu, zahaczyłem o cmentarz w Pawłówku.
Dość rzadko trafiam na
ewangelickie cmentarze, które sąsiadują bezpośrednio z „żywą” częścią okolicy.
Jeszcze rzadziej trafiam na takie, które otoczone są opieką i nie stanowią
obowiązkowego punktu wycieczki każdego szanującego się wandala czy miłośnika
dzikich wysypisk. Pokręciłem się chwilę pomiędzy nagrobkami, cyknąłem parę
fotek i mogłem zabrać się za Przedmoście.
Na początek schron obserwacyjny
na skraju lasu. Tym razem zgrabnie przeskoczyłem oszalowane okopy i bez
robienia z siebie kaleki mogłem powoli wykańczać cały projekt.
Linia umocnień Przedmościa
Bydgoskiego rozciągała się pomiędzy Górnym Kanałem Noteckim, Brdą i w kierunku
Wisły. Wchodziła w skład Wału Obronnego Wojska Polskiego i została podzielona
na trzy odcinki: południowy, główny i północny. Odcinek główny (Kruszyn-Osówiec) powstał
wiosną 1939 roku. Przez pierwsze dni września stanowił punkt oporu 15 Dywizji
Piechoty Wielkopolskiej, wspomaganej elementami 9 i 27 DP. Wieczorem, trzeciego
września, zgodnie z rozkazem pozycja została opuszczona a stacjonujący tam
żołnierze cofnięci na południowe skraje Bydgoszczy. Tyle historii ode mnie, dla
bardziej dociekliwych internet stoi otworem.
Po trzech kolejnych skrzynkach z
serii przyszła pora na PKP w Zielonczynie. Stację zdążyłem już poznać przy
okazji poprzedniej wizyty.
Krótka przerwa w okolicznym
sklepie (nie, nie na piwo) i wylądowałem po drugiej stronie dziesiątki, gdzie
czekała na mnie reszta umocnień. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zabrał
się za skracanie drogi i nie nadrabiał dzięki temu kilometrów przez pola, ale
ja już tak mam – jak zrobię skrót, to zawsze jestem w plecy.
Zdreptałem trochę lasu,
zaliczyłem kilka miedz i z czystym sumieniem stanąłem przed finałową skrzynką.
Aż kusi, żeby wrzucić kilka fotek tego cudeńka, ale kto był ten wie, kto nie
był… na co jeszcze czeka?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.