Jak już Damianowa coś zaplanuje, to zazwyczaj ma to ręce i
nogi i chociaż sprawia pozory normalnego wyjazdu. U mnie działa to zazwyczaj
odwrotnie, więc dla odmiany miło czasem przespać się w łóżku i wywlec na szlak
po uprzednim umyciu gęby (nie to, żebym normalnie łaził brudny).
Morskie Oko lubię, choć standardowe dojście od Łysej Polany
bawi mnie tak, jak popsute resoraki statystycznego sześciolatka. Istnieje
jeszcze coś takiego, jak resoraki? Mniejsza.
Tym razem nie chodziło o to, żeby walczyć z zadyszką i
bolączkami dnia kolejnego, tylko o lekkie i przyjemne połażenie nieco wyżej m n.
p. m. niż mamy na co dzień.
Im bliżej celu, tym bardziej zimowo. Miejscami ponad metrowe
zaspy, zewsząd straszą lawinami, ale jest tak, jak miało być: lekko i
przyjemnie.
Na koniec, tradycyjna już, szarlotka i grzaniec. No i
powrót, lekki i przyjemny.
Ależ piękne widoki! Zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńWidoki zapierają dech w piersiach :)
OdpowiedzUsuńPięknie :)
OdpowiedzUsuń