Fajnie jest wracać w niektóre
miejsca, tym bardziej, że borysławickie ruiny poznałem dzięki Damianowej. Co
prawda, nie była ona wtedy jeszcze pełnoprawną Damianową, ale jeśli dziewczę
ciągnie Cię w ruiny to wiedz, że coś się dzieje! Od tamtejszej wycieczki minęło
prawie dziesięć lat i chociaż byłem nieraz dosłownie kilkaset metrów od zamku,
to jakoś nigdy nie było okazji do ponownych odwiedzin.
Może przedtem byliśmy ślepi, ale
udało nam się podjechać rowerami pod same ruiny i nikt nas nie straszył żadnymi
zakazami… tymczasem. Co jest kurde?! Jak prywatny?! Że niby mam tam nie
włazić?! Fakt, mogłem zwyczajowo hycnąć na drugą stronę i w razie czego udawać
głupiego, ale raz na ruski rok staram się być kulturalny i unikać wideł w
plecach. Taki jestem bystry, że namierzyłem nawet właściciela terenu (bo kto
inny może mieszkać tuż obok), dałem się obszczekać psom i po chwili przełaziłem
legalnie pod ogrodzeniem.
Początkowo pomysł z zakazem
wydawał mi się idiotyczny, teraz zmieniłem zdanie. Jeśli ktoś chce po prostu obejrzeć
ruiny z bliska, wystarczy zapytać właściciela o pozwolenie i droga wolna. Wideł
w plecach mogą się obawiać jedynie głąby, którym przyjdzie na myśl nachlać się i
naśmiecić. Proste i skuteczne. No dobra, ale pewnie chcielibyście dowiedzieć
się czegokolwiek o samym zamku, mam rację? Tak myślałem.
Jego budowę zlecił w XV wieku
biskup krakowski Wojciech Jastrzębiec. Wojtek był niezłym gagatkiem, całkiem
nieźle szły mu lewe interesy z Zakonem Krzyżackim, co niespecjalnie spodobało
się szlachcie i samemu królowi. Z obawy o swoje bezpieczeństwo i zgromadzone
dobra zdecydował się na budowę okazałej warowni w Borysławicach. Warto
wspomnieć, że w trakcie swojej czterdziestoletniej kariery biskupiej zgromadził
on ponad czterdzieści tysięcy grzywien – równowartość ośmiu ton srebra! Ponoć
rodziny się nie wybiera, więc część majątku skrywanego na zamku zostało
zrabowane przez Dziersława z Rytwian – stryjecznego wnuka naszego biskupa.
W XVI wieku zamkiem władała
rodzina Russockich, następnie wszedł on w posiadanie Gębickich oraz Szczawińskich
herbu Prawdzic. To tutaj wychował się wojewoda brzesko – kujawski, Jakub
Szczawiski. W 1656 roku Szwedzi zajmują i następnie podpalają zamek, co
ostatecznie przyczynia się do upadku warowni. Nigdy już nieodbudowana, służyła
głównie za źródło darmowej cegły dla okolicznych mieszkańców.
Jak z każdymi szanującymi się
ruinami, również z tymi powiązana jest opowieść o nawiedzającym je duchu. Ponoć
czasami błąka się tutaj dziewuszka w bieli, której obecność zawsze zwiastuje
jakieś ważne wydarzenie. Skąd się tam wzięła? Niektórzy twierdzą, że jest to
córka Szczawińskich, którą przewieziono tutaj z Besiekier i uwięziono – a jakże
– w najwyższej komnacie baszty. Kochanek przekupił strażnika, by ten dostarczył
jej sznur, po którym miała zsunąć się na dół. Niestety nasze dziewczę źle go
przywiązało i zamiast się zsunąć, to poleciała z hukiem.
Źródło
Źródło
Bardzo inspirująco wyglądają te ruiny? MOżesz przybliżyć bardziej ich lokalizację
OdpowiedzUsuńProszę, co do metra: 52°14'3.37"N 18°48'12.69"E ;)
Usuńuwielbiam takie klimaty, ruiny, historie zamkniete w skrawkach murow. pozdrawiam! https://subiektywnieoliteraturze.blogspot.com/2016/10/recenzja-krete-sciezki-richard-paul.html
OdpowiedzUsuńCiekawe! Trochę kojarzy mi się z parkiem romantycznym Arkadią, ale ona jest mniej dzika, uładzona, a tu faktycznie można poczuć ducha. I to nie tylko miejsca chyba :D
OdpowiedzUsuńZawsze widząc takie ruiny zastanawia mnie co się tam kiedyś mogło wydarzyć... :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, biedna dziewczyna nie doczekała się szczęśliwego zakończenia. Fajnie, że takie niepozorne ruiny mogą mieć taką fajną historię. :)
OdpowiedzUsuńLubię takie miejsca, w tamtym roku byliśmy w ruinach zamku w Krupe i zrobiliśmy sobie tam piknik. W Szkocji np. w ruinach zamku organizowane są zabawy na Halloween.Super sprawa dla dzieci.
OdpowiedzUsuńTajemnicze miejsce z klimatem...
OdpowiedzUsuń