Przyznam szczerze, że rano przez chwilę wpadł mi do łba głupi pomysł, żeby jednak zrezygnować i zostać w domu. Pochmurno jakoś, kropi i do tego pewnie zimno, a tu w planach łażenie po lesie i diabli wiedzą co jeszcze… no nic, nie takie ulewy się przeżyło, jadę! Sprawdziłem jeszcze mapę, pi razy oko zaplanowałem trasę i zapakowałem się do samochodu. Na rozgrzewkę zgarnąłem kilka skrzynek spoza projektu, opierdzieliłem śniadanie na jakiejś łące w okolicy „Trójstyku Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Królestwa Kongresowego i Prus Zachodnich”, poszwendałem się jeszcze w kilku innych miejscach i zgodnie z planowaną wcześniej godziną dobiłem na eventowe kordy.
Pogoda postanowiła się poprawić, słońce wylazło zza chmur i zrobiło się aż za gorąco… no nic, nie takie upały się przeżyło, idę w las! Na pierwszy ogień poszły ruiny młyna wodnego i co jest kurde, nic nima?! Miejsca, gdzie przyroda i czas upominają się o swoje, zawsze zatrzymują mnie na chwilę dłużej i dają okazję do myślenia (a ponoć nie używam mózgu), ale tym razem spędziłem dodatkowe minuty na szukaniu skrzynki, która jak się później okazało była jednak na miejscu. Ale nic, nie marnując czasu wygramoliłem się i zgodnie z założonym planem ruszyłem dalej. Po przedarciu się przez pokrzywy i inne badziewia zgarnąłem dwa kolejne kesze nad stawem i jednego na drugim brzegu. Szybki powrót na drugą stroną, mała wspinaczka na drzewo i następne skrzynki zaliczone… szło aż za łatwo!
Czas na odpoczynek? No niby tak, więc kilka łyków wody i wio dalej. Coś mi się popierdzieliło, zamiast trzymać się planu odbiłem w drugą stronę na Mokradła i dalszą wędrówkę musiałem kontynuować pod prąd. Niby chciałem skrótem dostać się do kesza po drugiej stronie, ale pewnie do tej pory siedziałbym w bagnie, więc odpuściłem i skierowałem się w stronę Wrzosowiska.
Słońce daje się coraz mocniej
we znaki, woda się kończy, a ja dobiłem dopiero do Trzeciego Stawu. Jak dla
mnie, jedno z najciekawszych miejsc w całej serii. Jakiś wąwóz, w dole coś
płynie, trochę przeskakiwania po kamieniach i suchą stopą dostałem się pod
skarpę. Okolica malownicza, ale wybrałem chyba najbardziej ekstremalne z
możliwych podejść – bezpośrednio po zboczu na kordy i na szczyt urwiska. Wlazłem,
nie spadłem, przeżyłem, mogę iść dalej.
Tak w ogóle, to widoki ze zbocza
mocno przypominają mi fragment ścieżki nad Gąsawką, która z tego co widzę,
zaczęła się rozrastać o nowe skrzynki. Trzeba kiedyś uzupełnić zaległości. Ale
Struga Młyńska też sama się nie zrobi, więc komu z drogę, temu… Mostek nad
Źródliskiem! O cholera, kolejne miejsce, gdzie gęba sama się uśmiecha!
Trzy następne skrzynki poszły
migiem i w końcu na okrętkę dotarłem na drugą stronę Mokradeł, gdzie dopadła
mnie podejrzana ekipa z garminami, ponoć na jakiś event przyjechali i szukali
czegoś w lesie. Dziwni co nie? Na szczęście oni w swoją, a ja w swoją i za
kilka minut stałem już pod Obeliskiem w Rudach. Po kolejne pudła miałem
podjechać na koniec samochodem, ale puściłem się jednak z buta i jak się
okazało, nie tylko ja wpadłem na taki pomysł, bo pod kordy można było trafić po
śladach poprzedników.
Jeszcze tylko powtórka w ruinach
młyna i wio na ognicho! Aha, na koniec jeszcze quiz, owny, sznytki, pogaduchy i
inne mniej przyjemne rzeczy. Żartuję ofkors, fajnie było spotkać się nowymi
twarzami, fajnie było spotkać te już znajome!
Dzięki za całokształt!
Witaj. Ciesze się ,że miałeś przygodę, i że ci się podobało. Analogia z "Gąsawką" słuszna bo ten sam autor. Z dokończeniem serii poczekaj do odpalenia,,Strugi Foluskiej", bo jeszcze się rozrasta. A czego nie dokończyłeś tu to 1-2 październik na zwiedzanie Dag Rumcajs przygotowuje 16 nowych ciekawostek " Puszczy Bydgoskiej".
OdpowiedzUsuńPowodzenia i pozdrawiam, Iza