W sobotę rano trafiła mi się
okazja, żeby podskoczyć na kilka godzin do Łodzi. Niby żadna nowość, bo
spędziłem tam jakąś część swojego życia i traktuję to miasto jak swoje, ale
byłbym chory gdybym nie zajrzał chociaż na chwilę w okolice Księżego Młyna.
Nie wiem czemu, ale te ceglane
klimaty przyciągają mnie do siebie, jak cholera! Żelazna droga Karola Scheiblera,
Koci Szlak, wieczorne piwo na Źródliskach, czy grasowanie w ceglanym kolosie
Grohmana… gęba się uśmiecha, gdy ponownie odwiedzam te miejsca.
Sobotni spacer zacząłem od szybkiego
hop w ruiny gazowni. Szybkiego, bo na terenie prowadzono bliżej nieokreślone
prace remontowe, a nie miałem nastroju na użeranie się robotnikami. Znalazłem,
co miałem znaleźć i ruszyłem dalej, pod pałac Herbsta. Niestety czas naglił,
więc wykręciłem jeszcze pod jeden z kamieni Viktora i wio na Zgierz.
Samo miasto kojarzy mi się
głownie z tym, że ciężko się przez nie przebić. Aha, swojego czasu miałem też okazję
szwendać się tutaj pod ziemią i z tego co pamiętam, niezłe jaja z tego wyszły,
ale to zupełnie inna historia… może kiedyś. Tym razem jednak na spokojnie i bez
fajerwerków podjechałem pod kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Samej
świętej nie kojarzę a kościół, mimo iż mijałem niezliczoną ilość razy, pierwszy
raz widziałem z bliska.
W drodze powrotnej wykręciłem
jeszcze na chwilę do Modlnej. Kolejny kościół, a w zasadzie kościółek z XVI
wieku. Zawsze z przyjemnością oglądam takie drewniane cudeńka, tym razem było
podobnie.
Koniec? W zasadzie już tak,
jeszcze tylko ponowna wizyta u Nieśmiertelnych i hajda w stronę domu!
Szybka, ale treściwa wycieczka:) Zachęcasz, żeby nie raz wybrać się do Łodzi, albo zostać tam na dłużej:)
OdpowiedzUsuń