Kolejne ze skrzynek, które od
dłuższego czasu drażniły mnie swoją obecnością na mapie i mimo szczerych chęci
nie poddały się i tym razem. Co do
jednej mam 99% pewności, że wsiąkła. Drugiej nie miałem okazji poszukać, bo
umundurowana młodzieżówka ćwiczyła z zawzięciem musztrę akurat na
współrzędnych. Ale nie ma tego złego, co by nie ten tego, więc w końcu miałem
okazję zatrzymać się na dłużej w miejscu, które do tej pory tylko mijałem.
Powszechnie nazywany milowym, tak
naprawdę nigdy nie pełnił podobnej funkcji. Stojący w Koninie kamienny słup, to
najstarszy tego typu zabytek romański w naszym kraju, datowany na 1151 rok.
Mierzący nieco ponad dwa i pół metra piaskowiec wyznacza połowę drogi między
Kruszwicą a Kaliszem. Równo 52 kilometry.
Wokół jego powstania krąży
niejedna zagadka. Wyryta na nim łacińska inskrypcja wspomina, jakoby fundatorem
był niejaki komes Piotr. Problem w tym, że nikt nie ma bladego pojęcia, kim był
ów Piotr. Może wojewoda i palatyn Bolesława Krzywoustego, Piotr Wszeborowic? A może
szwagier naszego władcy, Piotr Włostowic? Tego raczej nie uda się już ustalić
nikomu. Co do samej inskrypcji, to w przekładzie na nasze brzmi ona tak:
Roku Wcielenia Pańskiego 1151
do Kalisza z Kruszwicy tu prowadzi punkt,
wskazuje to formuła drogi i sprawiedliwości,
którą kazał uczynić komes palatyn Piotr
i starannie tę drogę przepołowił,
aby był go pamiętny,
racz każdy podróżny modlitwą prosić
łaskawego Boga.
Kolejną zagadką jest krzyż wmurowany w ścianę piętnastowiecznego
kościoła św. Bartłomieja (fotki niestety nie zrobiłem, bo skupiłem swoją uwagę
kilka metrów obok i mi ze łba wyleciało). Wiele wskazuje na to, iż jest to
jeden z przydrożnych krzyży, które często towarzyszyły podobnym słupom. A może
jednak pokutny? Diabli wiedzą.
Poza wspomnianym krzyżem wyniuchałem jeszcze ślady po łuku ogniowym i
inne pamiątki z przeszłości.
Historia Konina sięga czasów, kiedy to książę Leszek syn Ziemowita
zawieruszył się podczas polowania w okolicznych lasach. Widok odzianego w
kosztowności gościa, a przede wszystkim same kosztowności, skusiły miejscowych
smolarzy. Leszek pewnie nie uszedłby z życiem, gdyby nie tętent dzikich koni,
które zmyliły bandziorów przekonanych o tym, że drużyna książęca nadciąga z
odsieczą. Książę wdzięczny zwierzętom postanowił założyć w miasto, w herbie którego
umieścił konia. Zapewne legenda swoje, a fachowe źródła swoje, ale bardziej
dociekliwi mają od tego internet.
Źródło
Nigdy dotychczas nie byłam w Koninie, jedynie szybkim przekazem w drodze w zupełnie inne miejsce. Trzeba nadrobić.
OdpowiedzUsuńMoje okolice, bo ja z Ostrowa Wielkopolskiego. Chyba czas nadrobić zaległości. O ile poprawi się pogoda ( nie ma to jak śnieg w maju ).
OdpowiedzUsuńJeszcze nie byłam, ale pewnie kiedyś odwiedzę :)
OdpowiedzUsuńKilkanaście razy przejeżdżałam przez Konin w drodze nad okoliczne jeziora, ale nigdy nie wpadłam na to, żeby zatrzymać się i zobaczyć coś w tym mieście. Jednak człowiek myśli bardzo schematycznie - cel, klapki na oczy i do przodu. Trzeba to naprawić następnym razem.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w szukaniu skrzynek :)
O, ten koń chyba jakiś nowy, będąc na rynku kilka lat temu go może przeoczyłam? Byłoby trudno. Mnie ten słup bardziej przypomina rakietę albo pocisk :)
OdpowiedzUsuńDwa lata temu już był, bo zaliczałem nim virtuala. U podstawy jest bodajże data i podpis autora rzeźby, ale nie pomyślałem by cycknąć fotkę. ;)
UsuńO prosze nie miałam okazji oglądać z bliska bedzie trzeba nadrobić :)
OdpowiedzUsuńCiekawe!
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce :)
OdpowiedzUsuń