Ruskie powiadają, że im ciszej
jedziesz, tym dalsze budiesz. Kłócić się nie zamierzam, więc samochód zostawiam
w bezpiecznej odległości i dalej z buta wzdłuż ogrodzenia. Widzę już bramę,
którą bezczelnie olewam i przeskakuję przez siatkę kilka metrów dalej. Tak
prościej. Przez kolejne dwie godziny zaglądam w każdą z możliwych dziur, parę razy zapędzam się w ślepy zaułek i gubię trop.
Co jakiś czas nieruchomieję i
wyostrzam słuch. Kroki? Szepty? Nie, znów nie tym razem. Wszystko żyje tam własnym życiem i głupia kropla topniejącego śniegu potrafi narobić hałasu i zamieszania.
Zaglądam jeszcze w kilka miejsc i
zbieram się do wyjścia. Znów na chwilę nieruchomieję i w myślach układam plan ucieczki. Policja? Nie, jakaś parka
zgrabnie przeskakuje przez bramę. Zamieniamy kilka słów i każdy idzie w swoją
stronę.
Znowu tak jak lubię. Po cichu, po mojemu.
Przypomina mi to pierwsze wizyty w garnizonie skierniewickim. Aż zza winkla wyskoczyła ekipa asg, a innym razem panowie bezczelnie środkiem z rurami i przestałam się wygłupiać, tylko koło budki strażnika się nie chodziło (dopóki była, bo potem już tylko omijało się remont). :)
OdpowiedzUsuńGarnizon nadal jest dostępny tak, żeby dało się go zaliczyć? Korciło mnie podjechać na jesieni, ale nie mogłem dograć czasu z pogodą, później mi jakoś minęło. ;)
UsuńPrawie jak w Czarnobylu :)
OdpowiedzUsuńTo miejsce wygląda strasznie :P :D
OdpowiedzUsuńWe własnym tempie, we własnym stylu, czyli najlepiej!
OdpowiedzUsuńPierwsze skojarzenie - Prypeć :) Opuszczone miejsca mają jakąś niesamowitę magię przyciągania...
OdpowiedzUsuń