Do ostatniej
chwili byłem święcie przekonany, że kolejnym celem będzie zamek w Radzyniu
Chełmińskim, okazało się jednak, że szykuje mi się wyjazd w okolice Górzna. Wieczorem
przysiadłem do mapy, zgrałem kordy i spakowałem kilka niezbędnych gratów do
torby. Dzień zacząłem, a jakże, od skrobania szyb w samochodzie.
Po drodze
zatrzymałem się na chwilę, by nadrobić rypińskie zaległości. Z nadrabiania
guzik wyszedł, udało mi się jedynie wyskubać skrzynkę przy kościele, a że nie
miałem cierpliwości do miejscowych i liczenia ławek, to wsiadłem do samochodu i
poprułem dalej. Kilka, może kilkanaście kilometrów przed Świedziebnią rzuciło mi
się w oczy coś, czego nie mogłem pominąć. Niewielkie wzniesienie, porozrzucane
nagrobki… tak, ewangelicki! Chyba z roku na rok coraz bardziej wciągam się w tą
cmentarną turystykę. Na pamiątkowym kamieniu wyryte dwie daty: 1690 i 1946,
pierwszy i ostatni pochówek? Na to by wyglądało.
Za mniej więcej
pół godziny parkowałem już w Świedziebni. Sam kościół jakoś nie powalił mnie na
kolana, ot świątynia jak świątynia. Najpierw główną bramą, później jakąś boczną
furtką i dalej w drogę.
Kilka
kilometrów dalej zjechałem w boczną drogę i już z odległości kilkuset metrów
wiedziałem, że mi się spodoba. Jak na zatwardziałego bezbożnika przystało,
nigdy nie mogę się oprzeć urokowi takich miejsc. Pierwszy, wówczas parafialny
kościół w Księtem wzniesiono około 1400 roku, nie przetrwał jednak szwedzkiej
zawieruchy, na jego miejscu stanął obecny. Drewniane kościólątko z XVIII wieku
wiernie zachowuje swój pierwotny kształt. Tuż obok jakieś cudowne źródełko i niewielka
tabliczka z historią miejsca.
Na dwunastą
planowałem dobić do Górzna, więc skoro zostało mi jeszcze sporo czasu w
zapasie, to po drodze zahaczyłem o Wierzchownię. Dawna osada młyńska z przełomu
XIX i XX wieku, położona malowniczo nad jeziorem o tej samej nazwie, obecnie
wioska typowo letniskowa. W okolicy sporo drewnianych chat z początku ubiegłego
stulecia, na środku jeziora niewielka wyspa… miejsce o tej porze roku chyba
zupełnie wymarłe. Tuż przy drodze pozostałości po dawnym młynie, woda nadal
dzielnie forsuje śluzę!
Krótka przerwa
i wio dalej, do Górzna. Na pierwszy ogień poszedł Kościół Podwyższenia Krzyża
Świętego, którego budowę rozpoczęto w 1765 roku a zakończono trzydzieści siedem
lat później. Historia parafii w Górznie sięga pierwszego maja 1325 roku, do
1830 roku pozostawała pod zarządem bożogrobców. Ołtarz główny w obecnym
kościele jest nieco uproszczoną i pomniejszoną kopią ołtarza w Nysie Opolskiej,
niegdyś znajdowało się za nim wejście do krypt grobowych.
Górzno bez wahania ląduje do TOP10 moich ulubionych miasteczek, chociażby za same widoki z góry i Wapionkę.
Chwilę przed czternastą doczłapałem się z powrotem do samochodu i ruszyłem
w dalszą drogę. Kilka minut zeszło mi pod kościołem w Szczutowie, ale wypatrzyłem coś, co wygląda mi na kamienną chrzcielnicę. Ciekawe.
Jakieś pół
godziny później parkowałem w asyście dzwonów w Radoszkach. Wychodząc z
samochodu kapnąłem się, że trafiłem akurat na końcówkę pogrzebu, więc w miarę
dyskretnie wymknąłem się jakąś boczną ścieżką i pobudziłem wszystkie psy w
okolicy. Chciałem podreptać aż pod samo grodzisko, ale nie ryzykowałem
spotkania z widłami. Osada datowana na 1402 rok przepadła bezpowrotnie podczas
polsko-krzyżackiej wojny głodowej (1414 r.), pozostało jedynie
charakterystyczne wzniesienie.
Czas zaczął gonić, więc czym prędzej pojechałem dalej. Niepozorny lasek przy
drodze kryje pokaźnych rozmiarów grobowiec rodzinny Adalberta Mathaes’a,
dawnego właściciela folwarku w Gutowie. Odsunięta płyta, brak trumien w środku…
średnio przyjemne miejsce, ale cieszę się, że udało mi się tam dotrzeć.
Keszowanie
w Lidzbarku zmieniło się w ostatnią przerwę przed powrotem.
Ładne te miejsca, kościółki tak samo, chociaż są takie "klasyczne". Lubię drewniane kościoły, polecam wybrać się do Kowali Stępocina koło Radomia - tam jest stary, zabytkowy kościół, ale dalej, w Bardzicach jest po prostu PRZEPIĘKNY drewniany kościółek.
OdpowiedzUsuńKażdy powód do odkrywania nowych miejsc jest dobry. Ciekawe miejsca :)
OdpowiedzUsuńPiękne tereny, wspaniałe widoki...niesamowita wycieczka :) A "turystyka cmentarna" rzeczywiście potrafi być bardzo intrygująca ;)
OdpowiedzUsuńChyba najlepsze z tego to jeziorko i drewniane kościółki. :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie klimaty. Piękne tereny i po medytować można. Jakoś czlowiek tęskni do takich miejsc, u nas bardzo tłocznie i takich miejsc bardzo mało.
OdpowiedzUsuńidealny kierunek, żeby się wyciszyć i pobyć tylko ze sobą. super!
OdpowiedzUsuńBardzo fajna relacja z wycieczki! Chyba jeszcze nigdy nie widziałam kamiennej chrzcielnicy :)A cmentarz z pierwszego zdjęcia... mroczny, jeszcze przy tej pogodzie. Mógłby być miejscem akcji niejednego filmu grozy. Zdecydowanie ma coś w sobie!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe miejsca! :) Super relacja!
OdpowiedzUsuńJak widać nasza Polska też jest pełna pięknych i klimatycznych miejsc. Trzeba tylko chcieć je odkryć.
OdpowiedzUsuńZauroczyłam się tymi drewnianymi kościółkami. Coś cudownego!
Witam, małe sprostowanie: Grób Rodzinny Matthoes. Pochowano tam Fryderyka Matthoes i jego córeczkę. Niestety po wojnie grób zbeszczeszczono i okradziono - zwłoki wyrzucono z trumien oraz wyrwano marmurowe tablice z inskrypcjami i kute ogrodzenie. Pokradziono też marmurowe obeliski innych osób pochowanych na tym cmentarzyku i kute ogrodzenia. Bóg jeden wie co uczyniono ze szczątkami zmarłych.
OdpowiedzUsuńFryderyk Matthoes został pochowany w 220.01.1930
OdpowiedzUsuń