Do ostatniej chwili nic nie zapowiadało wczorajszej objazdówki. Krótka bo krótka, licho co ponad stówkę, ale co zobaczone to moje. Wraz z kilometrami niebo nabierało burzowych odcieni, a ja miałem coraz silniejsze wrażenie, że w pewnym stopniu przegapiłem tegoroczną wiosnę.
Na horyzoncie nieoczekiwanie wyrosły jakieś ruiny, więc krótki postój był nieunikniony. Wierzbie, dziewiętnastowieczny pałac należący niegdyś do rodziny Krzymuskich herbu Radwan. Nie pierwszy i nie ostatni, którego upadek zapoczątkowała reforma rolna i który podzielił los większości popegieerowskich lokacji tego typu.
Ogołocone mury odbijają trele ptactwa, które z upragnieniem oczekuje wiszącego na włosku deszczu. Aby ino ma się rozpadać, a skrzydlate towarzystwo przekrzykuje się nawzajem.
Z zarośniętego stawu na tyłach pałacu podrywa się do lotu para krzyżówek i zataczając nade mną koło ginie gdzieś w oddali. Naście minut kontemplacji i dalej w drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.