Końcówka minionego i początek obecnego roku skutecznie gasiły wszelkie plany wyrwania się z chałupy choć na chwilę. A to czasu mało, a to roboty za dużo, a to to, a tamto... koniec, dupa, jadę. Kierunek co prawda znany, jednak miejsc do zobaczenia wciąż wiele. Na początek Mroga.
Nawet się nie obejrzałem, a już wciągnęło mnie przez uchyloną furtkę. Szybki spacer zapuszczonym parkiem i stanąłem na wprost XIX-wiecznego pałacu. W całym tym zaniedbaniu wciąż widać ślad dawnej świetności, a w głowie świta jedna myśl. Włazić? No cóż.
Kilkanaście minut kluczenia objazdami i mała powtórka z rozrywki. Bodajże trochę ponad rok temu miałem już okazję zawitać w Sobocie.
Niewielki neogotycki pałacyk, który skrywa więcej tajemnic aniżeli mogłoby się wydawać. Część murów pamięta jeszcze piętnasty wiek i stanowi część ówczesnego zamku obronnego, być może własności kasztelana łęczyckiego Tomasza Doliwity Sobóckiego. Kolejne wieki stopniowo zacierały obronny charakter budowli, która w osiemnastym wieku trafiła w ręce Augusta Zawiszy. Tenże na jej fundamentach wzniósł obecny do dziś "zameczek". Ponownie zajrzałem w znajome już miejsca i podreptałem w stronę tutejszej gorzelni.
Wejścia strzeże parowe cudeńko, relikt zapomnianej już epoki buchających kłębami pary machin. A może przerobione to to na zasilanie elektryczne? Nie wiem, nie znam się. Niemniej robi wrażenie i budzi pewien respekt, przynajmniej we mnie.
Poranek szybko zaczął zmieniać się w przedpołudnie i coraz bardziej powiało wiosną, a mnie ciągnęło coraz mocniej na południe. W drodze do Rulic zatrzymałem się jeszcze na chwilę w Walewicach. Tutejszych Nieśmiertelnych odwiedzam już trzeci raz i wiem, że jeśli kiedykolwiek będę przejeżdżał w pobliżu, to zatrzymam się kolejny. Jak przy wszystkich.
Pokonując ostatnie kilkaset metrów w stronę rulickiej mogiły myślałem tylko o jednym - nie urwać podwozia i jakoś wybrnąć z tego bagna. Udało się. Na skraju tutejszego lasu, w zbiorowej mogile spoczywają polegli żołnierze armii niemieckiej, którzy w okolicy stoczyli swój ostatni bój.
Kolejne punkty na mojej trasie, to również cmentarze wojenne. Dmosin i Wola Cyrusowa. Nieśmiertelni'39. Bohaterowie Bitwy nad Bzurą.
Powoli wgryzałem się w Krajobrazowy Park Wzniesień Łódzkich i coraz bardziej zaczynało mi się tam podobać. Nieplanowany postój pod kościółkiem w Niesiółkowie tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę wrócić w te rejony z większym bagażem czasu.
Równie nieplanowany okazał się postój w pobliskiej Poćwiardówce. W zasadzie to hamowałem z piskiem na widok tablicy informującej o kryjącym się tam cmentarzu.
Drogę pod pamiątkowy obelisk wyznaczają rzędy dziwnie znajomych nagrobków. Niewiele bo niewiele, ale chyba większość odwiedzonych przeze mnie cmentarzy z tego okresu posiada identyczne nagrobki, jakby istniał jakiś z góry określony wzór. Pokręciłem się chwilę po okolicy i naglony czasem poprułem w stronę jednego z nadmrożańskich młynów.
Nie wiedzieć czemu akurat młyny wodne darzę wielkim sentymentem. Zawsze przez chwilę wyrywają mnie z teraźniejszości i zawieszają gdzieś pomiędzy wymiarami (?). Szum wody, zapach mokrych dech i dziwnie magiczna aura tych miejsc sprawia, że każdy z nich dostaje osobną szufladkę w mojej pamięci.
Z chęcią tkwiłbym dłużej w tym zawieszeniu, gdyby nie bezlitosne wskazówki zegarka przywołujące mnie do porządku i popychające w stronę domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.