Przejeżdżając tuż obok
pomyślałem, że nie wypada wtryniać się na czyjś pogrzeb, więc z bólem serca
odpuściłem i zrobiłem rundkę po okolicy. Kilka kilometrów dalej i kilkadziesiąt
minut później okazało się, że niewielki tłum pod kościołem oczekiwał pary
młodej, więc nici z zapachu kadzidła. Mogłem co najwyżej nazbierać ryżu na
pomidorówkę, bo na drobniaki pewnie nie ma co liczyć – wyzbierali do cna.
Niewielki kościółek pod wezwaniem
świętej Anny powstał z inicjatywy księcia Hohenlohe-Öhringena.
Sam książę, mimo iż ewangelik, zdecydował się na budowę rzymskokatolickiej
świątyni. Wedle różnych źródeł, wzniesiono ją pod koniec XIX wieku, w 1902 lub
1903 roku (niepotrzebne skreślić). Fundator zmarł w 1926 roku i zgodnie z jego
wolą spoczywa do dziś na przyległym cmentarzu.
Przez kilkanaście
minut łaziłem od nagrobka do nagrobka i jak na cmentarnego turystę przystało
wypatrywałem charakterystycznych detali. Pęknięta płyta, utrącony krzyż…
Na szczycie
cmentarnego wzniesienia góruje grobowiec, a po przeciwnej stronie kościoła
bliżej nieokreślona kaplica. Na moje oko pomieszczenie „na wszystko co potrzebne”.
Malownicza okolica,
cisza, aż szkoda było wracać.
Śliczne te widoki, tylko gdzie to jest?
OdpowiedzUsuńCiekawe, tajemnicze i magiczne miejsce :) Działa na wyobraźnie!
OdpowiedzUsuńCudowne widoki i jaka bliskość gór! Takie kościółki usytuowane gdzieś w odludnym miejscu mają swój niepowtarzalny urok. Jak dla mnie najwspanialsze są te drewniane.
OdpowiedzUsuń