Trzy lata, tyle minęło odkąd pierwszy raz siadłem nad mapą i ruszyłem w stronę dawnej Puszczy Pyzdrskiej. Od tamtej pory raz na kilka miesięcy przemierzałem główne drogi i delikatnie wgryzałem się w coraz to nowe tereny, łączyłem kolejne elementy minionej historii z tym, co znałem już z innych poolęderskich krain. Mając za sobą setki podobnych lokacji dostrzega się oczywiste detale tam, gdzie postronne oko nawet nie śmie spojrzeć; na pozór nic nieznaczący krzak zdziczałego bzu przybiera postać wyraźnej wskazówki, a majacząca na skraju wsi kępa drzew kieruje niczym drogowskaz.
Mijając ostatnie zabudowania i parkując na granicy pola wiedziałem, że kolejne kilkadziesiąt kilometrów przyjdzie mi błądzić bezdrożami, gdzie przysłowiowe psy szczekają tą częścią ciała, która na co dzień zajmuje się zgoła czym innym. Przyranie. Pierwszy z zapomnianych cmentarzy na moim szlaku. Znajomy skądinąd widok, wyspa drzew, plątanina rozmaitych chaszczy skrywająca destrukty nagrobków. Jeden z bardziej cywilizowanych dojazdów, jakie przez kolejną część dnia trafiały mi się nader rzadko.
Perę kilometrów dalej zatrzymuję się jeszcze w Zbiersku i po kilkunastu minutach pędzę w stronę Piskor. Drogę znam dobrze, zaraz skończy się asfalt a nawigowanie stanie utrapieniem. Plątanina dróg i dróżek; jedne kończą się nieoczekiwanie pośrodku niczego, inne zmieniają w nieprzejezdną ścieżkę. Niewielkie wzgórze na granicy lasu skrywa kolejny z cmentarzy.
Szereg małych grobków, bodajże pięć, na każdym to samo nazwisko. Tuż obok „dorosła” mogiła. Zwyczajem chowano dzieci przy rodzicach. Piątka rodzeństwa, chyba rok po roku i nie dłużej niż rok, dwa… ciszę przerywa jazgot z pobliskiej dziupli. Pisklęta dzięcioła dużego witają radośnie pełen dziób rodzica.
Nieopodal niewielka kapliczka, miejsce spoczynku powstańca, który po przegranej bitwie pod Starym Borowcem znajduje schronienie u Mikołajczyków z Jarantowa. Po dwóch dniach ginie na skutek odniesionych w boju ran. Ukrywająca go rodzina z obawy przez odwetem Rosjan grzebie zmarłego w bezimiennym grobie na granicy Piskor.
Klucząc leśnymi duktami, raz po raz wrzucając wsteczny bieg i wracając do punktu wyjścia tylko po to, by za set metrów znów wjechać na błędny szlak, hacząc podwoziem i ledwie wygrzebując się z piaszczystych kolein – takim sposobem docieram w końcu w pobliże Konar. Co prawda pod sam cmentarz butuję jakieś pół kilometra a szukając później (bezskutecznie) dojazdu na Nowe Grądy okazuje się, że mogłem dojechać niemal na współrzędne.
Konary, a dawniej Konarskie Olędry, ustanowiono przywilejem lokacyjnym w 1770 roku z rąk Józefa Wężyka, właściciela dóbr grodzieckich. Piętnaście lat później ów przywilej potwierdził hrabia Franciszek Stadnicki. Pod koniec XVIII wieku wieś liczyła dziewiętnaście gospodarstw. Cmentarz zlokalizowany na skraju leśnej wydmy nieśmiało przypomina dziś losy ówczesnych mieszkańców. W jednym z grobów urządziła sobie norę lisia rodzina, gdzieniegdzie można wypatrzeć ludzkie (?) szczątki.
Trzymając się w miarę dobrze utrzymanej szutrówki spotykam kobitkę na rowerze. Miejscowa – myślę – pewnie pokieruje dalej i problem z głowy. Nic z tego, od dwóch dni włóczy się po okolicy i wie tyle samo co ja. Niemniej rower daje jej przewagę i po krótkiej rozmowie znika w bocznej ścieżce prowadzącej diabli wiedzą gdzie. Tak, muszę kiedyś wrócić tu z rowerem!
Koniec końców jednak udaje mi się dotrzeć do kolejnego cmentarza. Nowe Grądy, tutaj cywilizacja ma się całkiem dobrze i dalsza droga wpada już w asfalt, który wiedzie mnie w kierunku Wilkołęki. Znów na chwilę zbaczam w śródpolne dziury i takim sposobem zdobywam kolejne leśne wzgórze. Wycinki.
Dalsza trasa, to gminne asfalty przeplatane szybkimi zjazdami jak najbliżej współrzędnych. Przybysław, murszejący relikt krzyża i współczesna miniatura broniąca resztek pamięci o tym miejscu. W tle szurają śmigła wiatraków, które miarowo pojawiają się nad koronami drzew.
Anielewo (dawniej Ingelfingen), osada z początków dziewiętnastego wieku zasiedlona przez ludzi z Pomorza i Marchii. Kilka grobów na granicy lasu i łąki. Po sąsiedzku jakiś zakład produkcyjny, który niemal styka się z terenem zapomnianego dziś cmentarza.
Tym razem Anielewo stanowiło najbardziej oddalony punkt mojej trasy, pozostało mi więc obrać kierunek w stronę domu i mniej lub bardziej konsekwentnie brnąć w jego stronę.
Na koniec zostawiłem sobie Olchowo, gdzie częściowo wyłożona betonowymi płytami droga prowadzi w głąb Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego.
Mijając kilkanaście bocianów i płosząc dwie czaple docieram do ostatniego z cmentarzy. Niewielka polana z porozrzucanymi fragmentami grobów. Znajomy, choć niekoniecznie wyczekiwany widok. Nie tyle czas i przyroda, co najpewniej ludzkie zapędy znów zrobiły swoje.
Kolejna porcja zapomnianych cmentarzy za mną, kolejna wizyta w Krainie Pyzdrskich Olędrów dobiegła końca. Czy będą następne? A i owszem… choć prawdopodobnie w zupełnie innej formie, tak by wgryźć się jeszcze mocniej w niektóre rejony.
Link do pierwszego wypadu TUTAJ, pozostałych trzeba sobie poszukać. Dla uściślenia i w ramach dygresji: wszelkie merytoryczne poślizgi i niedomówienia pojawiające się w tekstach są zabiegiem celowym, który ma zachęcić do samodzielnego ruszenia głową i wertowania wiarygodnych źródeł. Ot taka złośliwość, która nieraz została mi wytknięta jako głupota i udawanie mądrego, który nie zna się na temacie. Tymczasem świadomie wprowadzając niewielkie błędy i przekłamania liczę, że choć w małym stopniu przyczynię się do uruchomienia czerwonej lampki w głowie rządnego wiedzy czytelnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.