Zima, jak widać, coraz
bardziej zaczyna o sobie przypominać. Przed wyjazdem musiałem spędzić kilka minut na skrobaniu szyb i nie powiem, że byłem z
tego powodu zadowolony. Z resztą kto by był.
Lekki mrozek trzymał się
jeszcze przez którąś godzinę, co doskonale widać na oszronionych
macewach zgierskiego kirkutu. Na bramie niby kłódka, ale bez
najmniejszego problemu można dostać się do środka. Już na
pierwszy rzut oka widać, że coś jest nie tak. Macewy są, a jakże,
jednak poukładane w niewielkie stosiki. Tak sobie leżą i pewnie
długo to się nie zmieni. Kirkut w swej pierwotnej postaci już tu
nie istnieje, część macew nadal tkwi w zgierskich krawężnikach,
a ogrodzony teren to jedynie część dawnego cmentarza wydzielona w
latach dziewięćdziesiątych.
Ze Zgierza małe
kilometry dzieliły mnie od Lasu łagiewnickiego, który postanowiłem
zdreptać wzdłuż i wszerz, od skrzynki do skrzynki. Na pierwszy
ogień poszedł obelisk poświęcony żołnierzom poległym 11
września '39.
Swoim zwyczajem wybrałem
najkrótszą z możliwych dróg, czyli dojazd samochodem vis a vis
współrzędnych, najbliżej jak się da i dalej na butach. To był
błąd! Za kilka minut przyszło mi brodzić w bagnie i kluczyć
pomiędzy sadzawkami po napitej jak gąbka łące. Posuwałem się z
żółwią prędkością i gracją sparaliżowanego pająka dopóty,
dopóki nie wlazłem na skraj lasu. Później było już okej. Na
błędach się nie uczę, bo do samochodu wracałem tą samą drogą.
Po blisko pół godzinnej akcji z obeliskiem udałem się pod
klasztor Franciszkanów, tam zaparkowałem i wio w las. Najpierw
szybka akcja ze świętym Walentym i pierwszy etap Dwóch Kapliczek.
Z ich powstaniem wiąże
się wiele legend, jednak większość skupia się wokół powstania
kaplicy i objawień świętego Antoniego. Starsza z kapliczek została
przeniesiona tutaj z chwilą, gdy na jej miejscu wzniesiono
nieistniejący już drewniany kościół.
Na początku XVIII wieku
postawiono obok drugą kapliczkę, pod wezwaniem św. Rocha i
Sebastiana. Być może do jej budowy użyto drewna z wspomnianego
wcześniej kościoła. Prawdopodobnie służyła jako pustelnia
Kordy do kolejnego etapu
policzone, co możliwe zobaczone, więc dalej w las! Przyznam
szczerze, że pierwszy raz w życiu zapuściłem się w te rejony,
więc radocha z odkrywania nieznanego była jeszcze większa. Mglista
pogoda dodatkowo dodawała smaczku.
Kilka skrzynek i kilka
kilometrów dalej, dotarłem pod kolejny obelisk. Naprzeciwko
pozostałości fundamentów po willi, w której mieścił się sztab
wojska niemieckiego zbombardowany przez rosyjski samolot zwiadowczy w
1914 roku. Na kamieniu nazwiska poległych wówczas żołnierzy.
Powoli nadszedł czas na
powrót i dalszą część skrzynkowego szlaku, więc od punktu do
punktu posuwałem się naprzód. Na koniec zgarnąłem kapliczkowy
finał i obiecałem sobie, że jeszcze tu wrócę – fajny ten las.
Uwielbiam las, dukty i kapliczki. Chętnie znalazlabym się tam choć na chwilkę, aby poczuć zapach tej krainy o tej porze roku :)
OdpowiedzUsuńJa wyjątkowo należę do tych, którzy po lasach chodzić nie lubią ;) choć przyznam, że jeśli już miała bym na taki spacer się wybrać, to właśnie jesienią,ze względu na piękny, kolorowy krajobraz ��
OdpowiedzUsuńMasz rację, fajny ten las. Na wiosnę pewnie jest bardzo radosny
OdpowiedzUsuńJakie tajemnicze miejsce!
OdpowiedzUsuńSłyszałam kiedyś właśnie o przerabianiu starych żydowskich nagrobków w krawężniki. Dla mnie to potworna profanacja. Cmentarze nie tylko są przecież miejscem pamięci, ale czymś naprawdę mistycznym.
OdpowiedzUsuńSuper. Niestety bardzo często właśnie tak się dzieje z żydowskimi cmentarzami. Ida w zapomnienie, a pozostałości macew służą jako materiał budowlany. Zal. Piękne zdjęcia. Może kiedyś uda mi się zapuścić w te strony. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń