grudnia 02, 2017

Kirkut i dwie kapliczki

Zima, jak widać, coraz bardziej zaczyna o sobie przypominać. Przed wyjazdem musiałem spędzić kilka minut na skrobaniu szyb i nie powiem, że byłem z tego powodu zadowolony. Z resztą kto by był.

  
Lekki mrozek trzymał się jeszcze przez którąś godzinę, co doskonale widać na oszronionych macewach zgierskiego kirkutu. Na bramie niby kłódka, ale bez najmniejszego problemu można dostać się do środka. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś jest nie tak. Macewy są, a jakże, jednak poukładane w niewielkie stosiki. Tak sobie leżą i pewnie długo to się nie zmieni. Kirkut w swej pierwotnej postaci już tu nie istnieje, część macew nadal tkwi w zgierskich krawężnikach, a ogrodzony teren to jedynie część dawnego cmentarza wydzielona w latach dziewięćdziesiątych.


Ze Zgierza małe kilometry dzieliły mnie od Lasu łagiewnickiego, który postanowiłem zdreptać wzdłuż i wszerz, od skrzynki do skrzynki. Na pierwszy ogień poszedł obelisk poświęcony żołnierzom poległym 11 września '39.


Swoim zwyczajem wybrałem najkrótszą z możliwych dróg, czyli dojazd samochodem vis a vis współrzędnych, najbliżej jak się da i dalej na butach. To był błąd! Za kilka minut przyszło mi brodzić w bagnie i kluczyć pomiędzy sadzawkami po napitej jak gąbka łące. Posuwałem się z żółwią prędkością i gracją sparaliżowanego pająka dopóty, dopóki nie wlazłem na skraj lasu. Później było już okej. Na błędach się nie uczę, bo do samochodu wracałem tą samą drogą. Po blisko pół godzinnej akcji z obeliskiem udałem się pod klasztor Franciszkanów, tam zaparkowałem i wio w las. Najpierw szybka akcja ze świętym Walentym i pierwszy etap Dwóch Kapliczek.


Z ich powstaniem wiąże się wiele legend, jednak większość skupia się wokół powstania kaplicy i objawień świętego Antoniego. Starsza z kapliczek została przeniesiona tutaj z chwilą, gdy na jej miejscu wzniesiono nieistniejący już drewniany kościół.

  
Na początku XVIII wieku postawiono obok drugą kapliczkę, pod wezwaniem św. Rocha i Sebastiana. Być może do jej budowy użyto drewna z wspomnianego wcześniej kościoła. Prawdopodobnie służyła jako pustelnia


Kordy do kolejnego etapu policzone, co możliwe zobaczone, więc dalej w las! Przyznam szczerze, że pierwszy raz w życiu zapuściłem się w te rejony, więc radocha z odkrywania nieznanego była jeszcze większa. Mglista pogoda dodatkowo dodawała smaczku.



Kilka skrzynek i kilka kilometrów dalej, dotarłem pod kolejny obelisk. Naprzeciwko pozostałości fundamentów po willi, w której mieścił się sztab wojska niemieckiego zbombardowany przez rosyjski samolot zwiadowczy w 1914 roku. Na kamieniu nazwiska poległych wówczas żołnierzy.


Powoli nadszedł czas na powrót i dalszą część skrzynkowego szlaku, więc od punktu do punktu posuwałem się naprzód. Na koniec zgarnąłem kapliczkowy finał i obiecałem sobie, że jeszcze tu wrócę – fajny ten las.

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam las, dukty i kapliczki. Chętnie znalazlabym się tam choć na chwilkę, aby poczuć zapach tej krainy o tej porze roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wyjątkowo należę do tych, którzy po lasach chodzić nie lubią ;) choć przyznam, że jeśli już miała bym na taki spacer się wybrać, to właśnie jesienią,ze względu na piękny, kolorowy krajobraz ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, fajny ten las. Na wiosnę pewnie jest bardzo radosny

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałam kiedyś właśnie o przerabianiu starych żydowskich nagrobków w krawężniki. Dla mnie to potworna profanacja. Cmentarze nie tylko są przecież miejscem pamięci, ale czymś naprawdę mistycznym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. Niestety bardzo często właśnie tak się dzieje z żydowskimi cmentarzami. Ida w zapomnienie, a pozostałości macew służą jako materiał budowlany. Zal. Piękne zdjęcia. Może kiedyś uda mi się zapuścić w te strony. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger