Na koniec dnia zostawiłem sobie wieżę ciśnień (w sumie
gdzieś tam nawet rozważałem, żeby zrobić sobie z niej hotel, ale było na tyle
wcześnie, że o ludzkiej porze wróciłem do domu), dotarłem na miejsce i tylko
zdążyłem zobaczyć, jak przede mną czmychają do środka jakieś łebki. A co mi
tam! Oni swoje a ja swoje, więc wbijam do środka... schody na górę w stanie
rozkładu, tynk wali się na łeb a dzieciarnia grasuje kilkanaście metrów nade
mną. Nie miałem w planach dostać czymkolwiek w łeb, więc grzecznie przyświrowałem
Pana z SOKu celem zwabienia bachorów na dół. Efekt: zabarykadowali się i ani im
się śni złazić, jeszcze udają że ich nie ma. Po kilkunastu minutach negocjacji
udało mi się ich ściągnąć na ziemię, wylegitymować i postraszyć mandatem...
ciekawe, czy by zapłacili? Sam nie właziłem na górę, bo nie uśmiechało mi się skakać po
nadkruszonym betonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.