maja 04, 2016

Gościąż vol.2

Kolejna wizyta nad jednym z moich ulubionych jezior w tych stronach. Po  drodze krótki postój w Telążni Leśniej - potężny dąb a całkiem niedaleko podupadająca drewniana chałupa - fajny klimat, fajne miejsce - aż chciało by się tam zamieszkać. Takie olbrzymy zawsze przypominają mi, jaki człowiek jest malutki w porównaniu z tym, co potrafi wyprodukować natura.


Nie mam zdjęć samego jeziora i musicie wierzyć mi na słowo, ale warto tam być. W zasadzie, to za pierwszym razem miałem odpuścić sobie tą skrzynkę, ale od początku...

Dojechałem do miejsca postoju, wczytałem się we wszystkie regulaminy i cokolwiek tam wisiało, no i w pełni świadomy zasad pojechałem z wolna dalej. Mniej więcej w połowie drogi zjechałem się ze służbą leśną no i zonk. Okazało się, że jeśli nie ma jasnych informacji co do tego, czy droga dozwolona jest do ruchu kołowego, to na pewno nie jest dozwolona. Nic to, że nie ma żadnych znaków zakazu, szlabanów, czy jakichkolwiek ostrzeżeń - musi być tabliczka: tu jedź i koniec i kropka. Trochę dziwna ta ich logika, ale nie protestowałem. Summa summarum skończyło się na spisaniu danych z dowodu i ostrzeżeniu, że za recydywę wyłapię z automatu 250,- (normalny koszt takiej przejażdżki to stówka). Tutaj powinienem się zniechęcić do dalszych poszukiwań, bo raz że musiałem się wracać do miejsca postoju, po drugie czekało mnie prawie 3 km marszu w jedną stronę, a poza tym zaczynało już zmierzchać.

No i idę ja z powrotem, klnę pod nosem leśnych ludzików, że kazali mi zawrócić i iść z buta. Ale idę...

Sarny hasają, dzięcioły pukają, żurawie klangorzą (tak to się odmienia?), jebs jeleń z krzaków... no wiecie, jak to w lesie. I tak idę i idę, na liczniku już nie trzy tylko dwucyfrowa liczba. Mam kesza, wpisuję się i idę umyć łapy w jeziorze - ot sprofanuję ten cudny relikt przeszłości i potraktuję, jak pierwszą lepszą umywalkę, a co tam, wolno mi!

No i tutaj muszę użyć swojego ulubionego zwrotu, który również wtedy z pełną premedytacją wypadł z mojej niewyparzonej gęby: O KURWA, JAK TU PIĘKNIE!

Przez kilka chwil stałem po prostu jak wryty: niczym nie zmącona tafla wody, w której jak w lustrze odbijają się ostatnie, czerwone już promienie słońca i otaczający ją las. I ta cisza. Nic, zero jakiegokolwiek szumu wiatru, ptaki pozamykały już dzioby. Cisza idealna. Po chwili otrząsnąłem się z tego otumanienia i się okazało, że nawet nie byłem tam sam - kilkadziesiąt metrów za moimi plecami obozował jakiś chłopaczek z Warszawy, który czekał tam na swojego ojca (nie pytajcie, sam nie wiem).

Niby zwykłe bajoro pośrodku lasu (pal licho jakieś osady i inne naukowe badziewia), ale urzekło mnie do tego stopnia że kopara opadła mi do ziemi i długo nie mogłem jej podnieść.

Więcej o samym jeziorze TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger