Niczym za dawnych lat, na długo przed świtem spakowałem klamoty i pożegnałem się z domem. Samochód porzuciłem na skraju leśnego duktu i omijając ścieżki ruszyłem w znanym sobie kierunku. Niby błądząc, tak naprawdę zostawiałem za sobą kolejne fragmenty lasu, które mógłbym bez problemu odtworzyć z pamięci.
Są miejsca, do których nie potrzeba wytyczonych szlaków; wystarczy znajomy pień drzewa, omszały kamień i nogi same wiedzą gdzie nieść. Wszystko dzieje się automatycznie, bez zastanowienia i choćbym nie wiem jak chciał się zgubić, to mimowolnie brnę prosto do celu.
Po przeciwnej stronie lasu pierwsze promienie słońca nieśmiało oświetlały resztki postolęderskiej wsi. Lekki mrozek niósł z oddali szczekanie psów i to, co lubię najbardziej - gwiżdżący klangor niedostrzegalnych żurawi. Trzy, może cztery sztuki witające nowy dzień.
Coraz mocniej ulegające presji czasu gospodarstwa, powoli wrastają w przyrodę i niechybnie podzielą los tutejszego cmentarza. Po nim pozostał jedynie murszejący krzyż i nikłe zarysy kilku mogił wokoło.
Pięknie tu... opisy i zdjęcia są zachwycające.
OdpowiedzUsuń