czerwca 27, 2016

Łódzkie jest piękne!

W końcu! Ponad półtora roku minęło, odkąd zacząłem swoją przygodę z projektem, z projektem o którym napisano już chyba wszystko i który (dosłownie!) gwiazdorzy nie tylko na terenie województwa.  Gdy właziłem po oszronionym zboczu Góry Kamieńsk zakładałem, że całość zgarnę w max 2-3 dni, jednak pogoda i inne zawirowania pierdzieliły mój plan wielokrotnie, ale po kolei…


Zacząłem jak bozia i Ojciec Założyciel przykazali, więc zaopatrzony w niezbędne wskazówki szybko pokonałem Wieluń, chwilę pomotałem się w Strykowie i dopadłem Łowców Skór. Powoli oswajałem się z tym, co może mnie czekać i coraz bardziej zaczynało mi się to podobać. Bełchatów, to jeden z keszy, który rozbawił mnie już z odległości kilkudziesięciu metrów: a co będzie, jeśli nikt nie odbierze? Albo dodzwonię się diabli wiedzą gdzie? Na szczęście wybrałem odpowiedni numer i chociaż cena połączenia do niskich nie należała, to po chwili mogłem logować znalezienie.

Szybka akcja w Tumie i jestem w Uniejowie. Najpierw zlokalizowałem skrzynkę, później bezskutecznie szukałem sprzętu, który umożliwiałby jej podjęcie… już miałem odpuścić, ale wykombinowałem własny patent, z którego sam MacGyver byłby dumny. Po fali przekleństw w stronę bogu ducha winnego pudełka i okolicznej flory, udało się!

Przedbórz i kościół w Inowłodzu padły migiem, więc wio do Spały. Wiedziałem już, że z każdej strony będzie tak samo daleko, ale maszerowanie po zaoranym polu nie bawiło mnie zupełnie, więc postanowiłem zaatakować od drugiej strony. Zaparkowałem niemal vis a vis skrzynki, pokonałem kilkaset metrów łąką i jest!

W Piotrkowie Trybunalskim spisałem kordy do Zalewu Sulejowskiego, obskoczyłem Skierniewice i zabrałem się za Bunkier w Konewce. Planowałem tego dnia skubnąć jeszcze kilka skrzynek z projektu, ale z przyczyn niezależnych ode mnie musiałem wracać do domu

Nie czekałem jednak długo i za dwa tygodnie ponownie zabrałem się za ŁJP. Gdybym miał podsumować jednym zdaniem tamten dzień, to wyglądałoby to mniej więcej tak: jedna wielka pizgawica! Niby momentami słońce wyłaziło zza chmur, ale przez większość czasu bawiłem się w chowanego z deszczem, śniegiem i gradem. Udało mi się zaliczyć Bazę Lotnictwa Taktycznego w Łasku, rezerwat w Dąbrowie Grotnickiej, kochany przez wszystkich Zgierz, Tomaszów Mazowiecki, Kutno i Jeziorsko. Przy tym ostatnim wpierdzieliłem się w taką drogę, że nawet przez chwilę rozważałem, czy nie minąć skrzynki i jechać dalej, skoro jeszcze jakoś samochód brnie przez te dziury. 

Kolejna wizyta przeciągnęła się aż do września. Miałem czas jedynie do południa, więc przed szóstą startowałem już z pierwszą skrzynką. Piątek w sobotę? A jakże! Po chwili wyczołgiwałem się na powierzchnię i pędziłem do Białej Góry tylko po to, żeby za kolejne dziesięć minut zgarnąć na siebie hektolitry rosy z pobliskiej łąki. Tak, o 6:30 rozpracowywałem już Łódzką Ośmiornicę, a potem biegiem do Łowicza!

Po siódmej stanąłem pod wieżą nadawczą w Zygrach i… kto był, ten wie! Skakałem już po dachach, łaziłem po kominach i konstrukcjach wątpliwej wytrzymałości, ale włazić na trzecią co do wielkości w kraju budowlę?! No koniecznie! Dobra, wcale nie byłem aż taki odważny i przez kilka minut kurwiłem sam do siebie, a przez sekundę pojawiła się nawet myśl, żeby odpuścić… w końcu jednak gibałem się na czubku.

Chyba najbardziej wymagająca skrzynka projektu za mną, więc myk na kordy do Ozorkowa i spotkanie z Tuwimem. Coś mi się popierdzieliło i po Tuwima też zacząłem się wspinać, ale w porę puknąłem się głupi łeb i ruszyłem w drogę do kolejnej perełki:

Pałac Radziwiłłów w Niebrowie,
to miejsce z klimatem co się zowie!
A Tuwim się źle czuje,
gdy widzi, że rymuję!

Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego, co zastałem na współrzędnych drugiego etapu. Miejscówka pierwsza klasa, bomba!

Z Warty przepędziły mnie szerszenie, zaliczyłem Most Spawany i pochyliłem czoło przy Bitwie nad Bzurą, aż w końcu dotarłem do Księżego Młyna. Zrobiony w konia przez Nefryta zabrałem się za ostatnio skrzynkę tego dnia, za Niebieskie Źródła. Cholernie żałuję, że akurat tego dnia podejmowanie kesza różniło się zupełnie od koncepcji, jaką założył sobie autor…

Długo czekałem na okazję, żeby ponownie zabrać się za gwiazdę, w międzyczasie zgubiłem gdzieś kartę projektu i musiałem szukać pomocy u JAśka i samego Ojca Założyciela. Ostatecznie zdecydowałem się wykosić brakującą całość w drodze na Noc Świętojańską i chociaż brakuje mi jeszcze kilku skrzynek, to w końcu mogłem stanąć na finałowych kordach! 

Cokolwiek bym nie napisał o samym finale, to albo będzie za mało, albo otrze się o spojlery, więc napiszę tylko tak: TO TRZEBA ZOBACZYĆ NA WŁASNE OCZY! 

Łącznie całość zajęła mi jakieś 120 km w osiemnaście godzin, wzbogaciła o kilkanaście ran kłutych, ciętych i szarpanych, z ostatniej wyprawy przywiozłem do domu siedem kleszczy, a wspaniałych wspomnień nie zliczę!

Dzięki Nefryt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger