września 27, 2016

Na chwilę do Łodzi

Na chwilę do Łodzi
W sobotę rano trafiła mi się okazja, żeby podskoczyć na kilka godzin do Łodzi. Niby żadna nowość, bo spędziłem tam jakąś część swojego życia i traktuję to miasto jak swoje, ale byłbym chory gdybym nie zajrzał chociaż na chwilę w okolice Księżego Młyna. 


Nie wiem czemu, ale te ceglane klimaty przyciągają mnie do siebie, jak cholera! Żelazna droga Karola Scheiblera, Koci Szlak, wieczorne piwo na Źródliskach, czy grasowanie w ceglanym kolosie Grohmana… gęba się uśmiecha, gdy ponownie odwiedzam te miejsca.

Sobotni spacer zacząłem od szybkiego hop w ruiny gazowni. Szybkiego, bo na terenie prowadzono bliżej nieokreślone prace remontowe, a nie miałem nastroju na użeranie się robotnikami. Znalazłem, co miałem znaleźć i ruszyłem dalej, pod pałac Herbsta. Niestety czas naglił, więc wykręciłem jeszcze pod jeden z kamieni Viktora i wio na Zgierz.

Samo miasto kojarzy mi się głownie z tym, że ciężko się przez nie przebić. Aha, swojego czasu miałem też okazję szwendać się tutaj pod ziemią i z tego co pamiętam, niezłe jaja z tego wyszły, ale to zupełnie inna historia… może kiedyś. Tym razem jednak na spokojnie i bez fajerwerków podjechałem pod kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Samej świętej nie kojarzę a kościół, mimo iż mijałem niezliczoną ilość razy, pierwszy raz widziałem z bliska.


W drodze powrotnej wykręciłem jeszcze na chwilę do Modlnej. Kolejny kościół, a w zasadzie kościółek z XVI wieku. Zawsze z przyjemnością oglądam takie drewniane cudeńka, tym razem było podobnie. 



Koniec? W zasadzie już tak, jeszcze tylko ponowna wizyta u Nieśmiertelnych i hajda w stronę domu!


września 21, 2016

Kamienny krąg w Kobylarni

Kamienny krąg w Kobylarni
O Stonehenge słyszał chyba każdy, kamienne kręgi w Odrach też niejednemu obiły się o uszy, kamienie w Kobylarnii… nie, te ostatnie nie zrobiły większej kariery, co nie oznacza że są mniej ciekawe. Ale do rzeczy.


Kierując się z Poznania na Bydgoszcz, w okolicach Brzozy Bydgoskiej, trafiłem na niewielki kamienny krąg skitrany na leśnej polanie. Miejsce samo w sobie nie robi jakiegoś super wrażenia, ot dziesięć kamieni okalających niewielkie bajorko. Mało tego, ten największy i najciekawszy leży plackiem na ziemi i ani myśli wstać. Ciekawa jest jednak historia tego miejsca, o której w zasadzie wiadomo tyle, co nic. Wersji jest kilka, więc każdy znajdzie coś dla siebie.

Niektórzy przypisują powstanie kręgu Gotom, którzy zasiedlali niegdyś okoliczne ziemie, o czym świadczyć ma wygląd poszczególnych kamieni. Co ciekawe, przez bajorko pośrodku przepływa żyła wodna, której kierunek wyznacza… tak, ten największy, który leży! Nie sprawdzałem, ale ponoć woda ta jest niezwykle świeża, mimo iż posiada rudawy kolor i wygląda nieciekawie. Wydawałoby się, że miejscówka idealna dla spragnionej zwierzyny, jednak nic bardziej mylnego! Zwierzęta jakoś niespecjalnie garną się do korzystania z wody pośrodku kręgu. Podejrzane? Może i tak.

Druga wersja, moja ulubiona, tłumaczy powstanie kręgu okultystycznymi zapędami oficerów Trzeciej Rzeszy. Krąg miał powstać w czasach Drugiej Wojny Światowej na wzór starogermańskich miejsc kultu i służyć do diabli wiedzą jakich praktyk. Ciągoty nazistów do okultyzmu nie są jakoś mocno przesadzone, więc kto wie.

Najmniej pasuje mi teoria pomnika/mogiły ofiar jednej z ostatnich wojen. Rzekome kamienie miały otaczać miejsce pochówku zwieńczone stalowym krzyżem. Bajorko miałoby powstać na skutek rozkopania mogiły, a resztki wspomnianego krzyża znajdują się gdzieś w pobliżu. Fakt, niby znalazłem kawałki poskręcanego metalu, ale nijak pasowało mi to do czegoś, co pierwotnie mogło być krzyżem.

Która wersja podpasowała Wam bardziej, hm?


września 14, 2016

Zielarki z Gorzuchowa

Zielarki z Gorzuchowa
Siadłem, otworzyłem piwerko i stwierdziłem, że może by tak od czasu do czasu napisać coś mądrego. Wiem, kto miał mnie okazję poznać i posłuchać, pewnie teraz śmieje się w głos i turla po podłodze, bo co mądrego mogę mieć do powiedzenia, a tym bardziej do napisania. W zasadzie, to jestem podobnego zdania, ale cóż… chyba dam radę.

Od tej pory, poza standardowym pierdzieleniem, postaram się publikować bardziej konkretne wpisy. Czego będą dotyczyły? Często mam okazję „zwiedzać” miejsca, które z jakiegoś powodu zasługują na więcej uwagi niż kilka zdań, a że grzebanie w różnych źródłach i gromadzenie tego wszystkiego we łbie leży w mojej naturze, stwierdziłem że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się tym z Wami podzielić. Oczywiście nie nastawiajcie się na naukowy bełkot, fachową wiedzę i diabli wiedzą co jeszcze... tego nie będzie na bank! To co, lecimy? 


Marudząc kiedyś o tym, jak to było w Kłeckich Bieszczadach, wspominałem o wizycie na wzgórzu Kuś, prawda? No właśnie. Niewielki otoczony lasem pagórek położony pomiędzy wsiami Gorzuchów i Wilkowyja niezbyt pochlebnie wpisał się historię regionu za sprawą pewnego wydarzenia z 1761 roku. Ostatniego września, na mocy wyroku sądu w Kiszkowie, dokonano tam egzekucji dziecięciu zielarek z Gorzuchowa. Ówczesne metody nie odbiegały standardom wprowadzonym przez inkwizycję, więc po wcześniejszych torturach i wymuszeniu winy na oskarżonych spalono je na stosie. Był to jeden z ostatnich procesów o czary na terenach naszego kraju. Jak do niego doszło? Nie do końca wiadomo, co ostatecznie przyczyniło się do oskarżenia o rzekome czary, ale możemy być w miarę pewni kto… bracia Szeliscy. A konkretnie Jan i Bartłomiej.

Jeden z nich, rzekomo za sprawą złego uroku, spadł niefortunnie z konia. Drugi, nazbyt łakomy na okoliczne dziewuszki, prawdopodobnie daremnie próbował tego i owego z mieszkankami Gorzuchowa.  Zgodnie z ówczesna modą, wszelkie winy mogły spaść jedynie na okolicznych Żydów, bogu ducha winne zielarki, ewentualnie obozujących w pobliżu Cyganów. Pierwsza i ostatnia opcja nie wchodziła tym razem w grę, więc Szeliscy zgodnie zawiadomili sąd grodzki w Gnieźnie o diabelskich praktykach wykonywanych przez „Petronelę Kusiewę i jej córkę Reginę Kusiównę, Maryjannę owczarkę i jej córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzynę dziewkę, Piechową Banaszkę oraz starą Dorotę dziewkę pańską”.

Sąd w Gnieźnie najzwyczajniej sprawę zbagatelizował, podobnie jak i sąd w Pobiedziskach. Szeliscy nie dawali jednak za wygraną i pobiegli do Kiszkowa. Tamtejsi sędziowie nie zwlekali i szybko zabrali się za przesłuchiwanie świadków, jak i samych oskarżonych. W wyniku (a jakże!) tortur stwierdzono, iż „czarownice zapomniawszy bojaźni Boskiej i przykazań Jego oraz artykułów świętej wiary katolickiej a przywiązawszy się do czarta, którego się na chrzcie wyrzekły i onego sobie do niegodziwych akcyi i niecnót swoich, które czyniły za pomocnika przybrawszy (...) Najświętsze Sakramenta po kościołach kradły, na proszki paliły, po różnych chlewach i różnych miejscach nieuczciwych siekły, krew Przenajświętszą z komunikantów, raz na okup ludzkiego narodu przez Zbawiciela świata wylaną, drugi raz toczyły, różne Inkantacyje i czary z proszków kobylich łbów, żmijów, wężów i wilczej łapy, którą w Zakrzewie z zabitego wilka urżnęły, palonych na wyniszczenie ludzi i bydła czyniły i po różnych miejscach zakopywały i zakładały, komunikanty dwa w szkapiej głowie pod wschodami we dworze, drugie dwa pod progiem idąc do stołowej izby zakopały i inne niegodziwe akcyje z obrazą majestatu Boskiego szkodliwe zdrowiu ludzkiemu i dobytkom ich bezbożnie czyniły i spełniły”. Skuteczność metod śledczych stuprocentowa, wiarygodność materiału dowodowego żadna. Takie czasy. Wyrok wykonano.

Czy miejsce, w którym płonął stos, przez przypadek otaczało dziesięć sosen? Nazwa wzgórza odnosi się do nazwiska dwóch skazanych, czy słowa „kusić”? A może ubrana na biało dziewuszka, która upodobała sobie wieczorne spacery po okolicy, to najmłodsza (trzynastoletnia) z zielarek? Diabli wiedzą…

Dla zainteresowanych tematem zielarek z Gorzuchowa polecam ten film.


września 06, 2016

Źródła Strugi Młyńskiej

Źródła Strugi Młyńskiej
Przyznam szczerze, że rano przez chwilę wpadł mi do łba głupi pomysł, żeby jednak zrezygnować i zostać w domu. Pochmurno jakoś, kropi i do tego pewnie zimno, a tu w planach łażenie po lesie i diabli wiedzą co jeszcze… no nic, nie takie ulewy się przeżyło, jadę! Sprawdziłem jeszcze mapę, pi razy oko zaplanowałem trasę i zapakowałem się do samochodu. Na rozgrzewkę zgarnąłem kilka skrzynek spoza projektu, opierdzieliłem śniadanie na jakiejś łące w okolicy „Trójstyku Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Królestwa Kongresowego i Prus Zachodnich”, poszwendałem się jeszcze w kilku innych miejscach i zgodnie z planowaną wcześniej godziną dobiłem na eventowe kordy. 


Pogoda postanowiła się poprawić, słońce wylazło zza chmur i zrobiło się aż za gorąco… no nic, nie takie upały się przeżyło, idę w las! Na pierwszy ogień poszły ruiny młyna wodnego i co jest kurde, nic nima?! Miejsca, gdzie przyroda i czas upominają się o swoje, zawsze zatrzymują mnie na chwilę dłużej i dają okazję do myślenia (a ponoć nie używam mózgu), ale tym razem spędziłem dodatkowe minuty na szukaniu skrzynki, która jak się później okazało była jednak na miejscu. Ale nic, nie marnując czasu wygramoliłem się i zgodnie z założonym planem ruszyłem dalej. Po przedarciu się przez pokrzywy i inne badziewia zgarnąłem dwa kolejne kesze nad stawem i jednego na drugim brzegu. Szybki powrót na drugą stroną, mała wspinaczka na drzewo i następne skrzynki zaliczone… szło aż za łatwo!

Czas na odpoczynek? No niby tak, więc kilka łyków wody i wio dalej. Coś mi się popierdzieliło, zamiast trzymać się planu odbiłem w drugą stronę na Mokradła i dalszą wędrówkę musiałem kontynuować pod prąd. Niby chciałem skrótem dostać się do kesza po drugiej stronie, ale pewnie do tej pory siedziałbym w bagnie, więc odpuściłem i skierowałem się w stronę Wrzosowiska. 


Słońce daje się coraz mocniej we znaki, woda się kończy, a ja dobiłem dopiero do Trzeciego Stawu. Jak dla mnie, jedno z najciekawszych miejsc w całej serii. Jakiś wąwóz, w dole coś płynie, trochę przeskakiwania po kamieniach i suchą stopą dostałem się pod skarpę. Okolica malownicza, ale wybrałem chyba najbardziej ekstremalne z możliwych podejść – bezpośrednio po zboczu na kordy i na szczyt urwiska. Wlazłem, nie spadłem, przeżyłem, mogę iść dalej.



Tak w ogóle, to widoki ze zbocza mocno przypominają mi fragment ścieżki nad Gąsawką, która z tego co widzę, zaczęła się rozrastać o nowe skrzynki. Trzeba kiedyś uzupełnić zaległości. Ale Struga Młyńska też sama się nie zrobi, więc komu z drogę, temu… Mostek nad Źródliskiem! O cholera, kolejne miejsce, gdzie gęba sama się uśmiecha! 


Trzy następne skrzynki poszły migiem i w końcu na okrętkę dotarłem na drugą stronę Mokradeł, gdzie dopadła mnie podejrzana ekipa z garminami, ponoć na jakiś event przyjechali i szukali czegoś w lesie. Dziwni co nie? Na szczęście oni w swoją, a ja w swoją i za kilka minut stałem już pod Obeliskiem w Rudach. Po kolejne pudła miałem podjechać na koniec samochodem, ale puściłem się jednak z buta i jak się okazało, nie tylko ja wpadłem na taki pomysł, bo pod kordy można było trafić po śladach poprzedników.

Jeszcze tylko powtórka w ruinach młyna i wio na ognicho! Aha, na koniec jeszcze quiz, owny, sznytki, pogaduchy i inne mniej przyjemne rzeczy. Żartuję ofkors, fajnie było spotkać się nowymi twarzami, fajnie było spotkać te już znajome!

Dzięki za całokształt!
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger