lutego 17, 2017

Misja Ciechanów

Misja Ciechanów
Decyzja o wypadzie do Ciechanowa zapadła w poniedziałek, pozostało mi jedynie wybrać dzień. Środa, czy czwartek? Z bliżej nieokreślonych przyczyn padło na czwartek, więc pobudka chwilę przed świtem i w drogę! Zazwyczaj jadąc do docelowego miejsca staram się zgarniać po drodze najbliższe skrzynki, tym razem zależało mi jednak na czasie i zostawiłem sobie ewentualne kilka sztuk na drogę powrotną. Na rozgrzewkę poszła więc ciechanowska wieża ciśnień, a fachowo wieżowy zbiornik wyrównawczy. 


Opuszczona w latach osiemdziesiątych konstrukcja została zaprojektowana przez warszawskiego architekta J. M. Bogusławskiego na początku lat siedemdziesiątych. Swoim kosmicznym wyglądem wywalczyła piąte miejsce w rankingu najbardziej niezwykłych wież na świecie według The World Geography. Co ciekawe, niemal identyczna budowla znajduje się w Tarnowie. Pokręciłem się chwilę, cyknąłem kilka fotek, zaliczyłem pierwszego DNFa i ruszyłem dalej.

Po krótkim bobrowaniu w Lesie Śmiecińskim i rundzie pętlą wokół Ciechanowa, ponownie wróciłem do centrum miasta. Przy kościele farnym powitały mnie dzwony i przez chwilę przeszło mi przez myśl, że w końcu ktoś mnie docenił i wita należycie. Błąd. Właśnie kończył się pogrzeb. No ale nic, powoli podreptałem dalej. Niepozorny budynek przy jednym ze skrzyżowań, to tutaj w latach 1945-56 mieściła się siedziba Urzędu Bezpieczeństwa – miejsce, które nierozłącznie kojarzy się z powojennymi losami żołnierzy AK. 


Szybki powrót do samochodu i wio na ulicę Sienkiewicza! Krótka zabawa z poszukiwaniem hasła do skrzynki i wyczekanie dobrego momentu na podjęcie. Udało się. W końcu przyszedł czas na główny punkt wycieczki, więc za pięć dwunasta parkowałem tuż przed zamkiem, a równo w samo południe wyciągałem skrzynkę z kryjówki.


Historia zamku sięga około 1355 roku, kiedy to tutejsze ziemie stanowiły odrębne księstwo. Pozostałe tereny powoli otrząsały się po rozbiciu dzielnicowym, Kazimierz Wielki zostawiał Polskę murowaną, a sąsiedzi z każdej strony dawali nam się we znaki. Co prawda zamek nie został nigdy zdobyty, ale najwięcej dostało mu się sprawą władz pruskich. Po drugim rozbiorze zabrali się również za rozbiórkę wewnętrznych zabudowań, które posłużyły za źródło cegły do budowy browaru w Opiniogórze. Z rozmowy z przewodnikiem wynika, iż na dobrą sprawę niemożliwa jest rekonstrukcja pierwotnego wyglądu zamku, bo zachowało się niewiele (albo wcale) informacji z początkowego okresu jego istnienia. Będąc już przy przewodniku, to śmiało polecam zerknąć do muzeum. Warto!


Na pożegnanie Ciechanowa jeszcze szybka rundka po rynku i najbliższych okolicach. Na ławeczce spotkałem Roberta Bartolda, regionalistę i działacza społecznego, autora „Przewodnika po Ziemi Ciechanowskiej”.



Jakoś przed czternastą wyruszyłem w drogę powrotną i przypadkiem zahaczyłem o miejsce, którego nie miałem w planach. Baa, nawet o nim nie słyszałem. Cmentarz wojenny w Lesie Ościsłów. Czterdzieści pięć bezimiennych krzyży.


Dawna cukrownia w Glinojecku wnerwiła mnie do granic możliwości. Najpierw wpadłem w jakieś babole i inne suche badyle, później zjechałem na dupie ze skarpy, a na koniec bezskutecznie próbowałem walczyć z przymarzniętą skrzynką. 



Dystans miedzy mną a domem coraz bardziej się skracał, z racji godziny musiałem też darować sobie kilka miejsc i ograniczyć się do tych bezpośrednio przy drodze. Kilka kilometrów błota i jest! Kapliczka w Kucharach. Fakt, pełno jej podobnych powciskane przy co drugim skrzyżowaniu, ale ta akurat interesowała mnie szczególnie. W środku figurka, która lata świetności już dawno ma za sobą, jednak warto zatrzymać się przy niej choć na chwilę.



Na koniec jeszcze szybka wizyta przy kościele w Proboszczewicach i wspinaczka po stromym zboczu Kosmatej Góry. Sporych rozmiarów wzniesienie, to pozostałości po wczesnośredniowiecznym grodzisku datowanym na VI wiek. Czemu Kosmata? Bo kosmaty z rogami lubuje się w takich miejscach, ot czemu.




Idąc w ślady rogatego zrobiłem sobie ostatnią przerwę, wyzerowałem termos i wróciłem do domu.

lutego 14, 2017

Na wczasach

Na wczasach
Ruskie powiadają, że im ciszej jedziesz, tym dalsze budiesz. Kłócić się nie zamierzam, więc samochód zostawiam w bezpiecznej odległości i dalej z buta wzdłuż ogrodzenia. Widzę już bramę, którą bezczelnie olewam i przeskakuję przez siatkę kilka metrów dalej. Tak prościej. Przez kolejne dwie godziny zaglądam w każdą z możliwych dziur, parę razy zapędzam się w ślepy zaułek i gubię trop. 



Co jakiś czas nieruchomieję i wyostrzam słuch. Kroki? Szepty? Nie, znów nie tym razem. Wszystko żyje tam własnym życiem i głupia kropla topniejącego śniegu potrafi narobić hałasu i zamieszania.



Zaglądam jeszcze w kilka miejsc i zbieram się do wyjścia. Znów na chwilę nieruchomieję i w myślach układam plan ucieczki. Policja? Nie, jakaś parka zgrabnie przeskakuje przez bramę. Zamieniamy kilka słów i każdy idzie w swoją stronę. 



Znowu tak jak lubię. Po cichu, po mojemu.

lutego 14, 2017

Grobowiec Walewskich

Grobowiec Walewskich
Za oknem trzy na minusie, chmury gdzieś się w końcu przepadły, więc lekko zmodyfikowałem standardową drogę do pracy i dokładając niecałe dziesięć kilometrów zahaczyłem o Dzierzbice. Byłem tu już jakiś czas temu przy okazji poszukiwań Diany, ale nie przyszło mi wtedy do łba, by wykręcić te kilkaset metrów dalej. Na cmentarz.


Tym razem, dla odmiany, nie musiałem przedzierać się pomiędzy badylami, nie wypatrywałem też strzaskanych nagrobków i połamanych krzyży. Ten najzwyklejszy wiejski cmentarz kryje jednak coś, co każdemu mimowolnie rzuci się w oczy. Kaplica grobowa, a bardziej po ludzku okazały grobowiec rodziny Walewskich, góruje nad pozostałymi mogiłami i aż prosi się o chwilę uwagi.


Internet jakoś nieszczególnie dzieli się informacjami na jego temat, a z moich ustaleń wynika, że najprędzej spoczywają tam szczątki ówczesnego właściciela tutejszych dóbr Ignacego Jakuba Walewskiego i jego bliskich. Walewscy herbu Kolumna, który jak przysłowiowy byk wisi nad wejściem, wywodzą się z Walewic. Tak, tych Walewic!

Skoro odwiedziłem już cmentarz, to głupotą byłoby nie zerknąć bliżej na sam kościół. Wzniesiona w 1789 roku świątynia może nie jest jakoś wybitnie urodziwa i nie wyróżnia się niczym szczególnym, za to dzwonnica pełniąca jednocześnie rolę bramy… pierwszy raz spotkałem się z takim rozwiązaniem.



Piętnaście minut i dziesięć kilometrów w plecy, więc czym prędzej wio do roboty!

lutego 03, 2017

Kompleks Torfowy

Kompleks Torfowy
Wizytę w tych stronach odkładałem systematycznie od dłuższego czasu, w końcu jednak przysiadłem do mapy i za kilkanaście minut miałem już gotowy plan działania. Niezbędne graty czekały w gotowości, więc z samego rana zabrałem się za plądrowanie Przysieka.


Tutejszy park dworski rozparcelowano na dwie części, mnie najbardziej interesowała południowa. Znajdujący się tam pałac wybudowano w 1739 roku, a w kolejnym stuleciu rozbudowano o dodatkowe skrzydło. Całość utrzymana w stylu eklektycznym ze śladowymi elementami baroku – cokolwiek by nie było, grunt że zadbane i cieszy oko. Pokręciłem się chwilę po samym parku, który poza pałacem skrywa jeszcze niewielki cmentarz ówczesnych właścicieli i popadającą w ruinę fontannę.


Kilka kilometrów dalej kolejna ciekawostka! Wieś Stary Toruń nie bez powodu nosi taką, a nie inną nazwę. Pierwotna lokalizacja miasta pierników znajdowała się właśnie w tym miejscu, przypomina o tym niedawno wzniesiony obelisk. Toruń po raz pierwszy pojawia się na kartach historii w dokumencie lokacyjnym z 28 grudnia 1233 roku wystawionym przez mistrza krzyżackiego Hermana von Salza. Nowo powstałe miasto niestety nie zagrzało zbyt długo miejsca, bo niespełna trzy lata później zadecydowano o jego przeniesieniu w górę rzeki. Powodem były częste powodzie.


Po Starym Toruniu i forsowaniu linii oporu w Rozgartach udałem się dalej. Ostatnią skrzynką przed głównym celem wyjazdu było miejsce pamięci ’39. Szesnastego września rozstrzelano w tym miejscu szesnaście osób. Zanim jednak dotarłem pod pomnik,  zamotałem się w lesie i przez chwilę utkwiłem w martwym punkcie… błędne współrzędne wywiały mnie zupełnie w inne miejsce i dopiero po chwili dojrzałem kątem oka krzyż. Dobre sto metrów dalej.


Póki co idealnie wyrobiłem się z planowanym czasem i poza jednym DNF-em trzymałem planu jak nigdy, więc cudem by było, gdybym w końcu czegoś nie popierdzielił. Wlazłem po wskazówki do kolejnej skrzynki i przypomniałem sobie o niej dopiero w domu. No ale nic to, najważniejsze że w końcu dotarłem do torfowej serii.



Tereny bardzo trafiły w mój gust, bo i las wkoło i woda. Momentami mała powtórka z Kłeckich Bieszczad, czasem prawdziwa tajga i kilka ślizgów na dupie, bo wszędzie lodowisko, ale aż szkoda było później opuszczać okolicę. 



O tej porze roku poziom trudności terenu spada co najmniej o dwa oczka, bo mimo wiecznej zmarzliny i wszechobecnej ślizgawki, to w zasadzie bez większych trudności można się wszędzie dostać. Pokrzywy i inne badyle pousychały, robactwo wyzdychało... współczuję tym, którzy przedzierali się tym szlakiem w ciągu lata.




Pod koniec mała przerwa i powrót do samochodu, bo przede mną jeszcze dwie z zaplanowanych skrzynek. Gdyby nie OC, pewnie do tej pory byłbym przekonany, że cała historia związana z Popiełuszką toczyła się w Warszawie i okolicach. Sam pomnik mijałem już kilka razy, ale wcześniej nie było okazji, by zatrzymać się na dłużej.


Wczorajszą trasę zakończyłem cmentarną perełką w Czarnych Błotach. Życie cmentarza zakończyło się wraz z Pierwszą Wojną Światową, od tamtej pory pamiątka po dawnych mieszkańcach niszczeje i porasta lasem. Sama miejscowość wymieniana jest już w 1596 roku, jako niemieckie Schwarze Bruch przy okazji przekazywania tych terenów kolonistom z Górska. O dziwo, do tej pory zachowało się całkiem sporo mogił i układ nekropolii. Wszystkiego strzeże postapokaliptyczny Jezus.




I I wio do pracy!

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger