maja 20, 2019

Koźlak w Tarnówce

Koźlak w Tarnówce
Odkąd sięgam pamięcią, znajoma sylwetka wiatraczyska majaczyła na horyzoncie i wraz z upływem lat ulegała naporom czasu i pogody. Samych śmigieł już prawie nie pamiętam, musiały rozpaść się najwcześniej. Dach? Jeszcze do niedawna trzymał się w miarę stabilnie, teraz gotowy runąć pociągając za sobą resztę konstrukcji.



Tego typu wiatraki na dobre rozgościły się w Polsce około XV wieku i niemal wrosły w naturalny, wiejski krajobraz. Wertując od czasu do czasu dawniejsze mapy widuję je co kilka wsi, niestety do obecnych czasów przetrwały tylko pojedyncze sztuki. Zazwyczaj na uboczu, osamotnione i coraz mocniej kąsane zębem czasu, relikty minionego.




Koźlak w Tarnówce solidarnie dzieli smutny los pobratymców i z roku na rok, z wichury na wichurę traci resztki sił. Drewniana konstrukcja straszy połamanymi dechami i z bliska wygląda o wiele gorzej niż przypuszczałem. Szkoda, że dostępu do środka strzegą niegościnne szerszenie. Pokaźnych rozmiarów gniazdo i bzyczące towarzystwo skutecznie wybiło mi ze łba pomysł na wspinaczkę.





A czemu koźlak? Podstawą tego typu młynów jest drewniany kozioł, prościej mówiąc masywny kloc będący osią wiatraka i umożliwiający obracanie nim w stronę wiatru. Ponoć do sterowania wystarczyło kilku chłopa manewrujących dyszlem, bądź rozeźlona kobita młynarza.



Lubię przebywać w towarzystwie koźlaków, lubię je odwiedzać... szkoda, że jest ich coraz mniej.

maja 02, 2019

Wierzbie

Wierzbie
Do ostatniej chwili nic nie zapowiadało wczorajszej objazdówki. Krótka bo krótka, licho co ponad stówkę, ale co zobaczone to moje. Wraz z kilometrami niebo nabierało burzowych odcieni, a ja miałem coraz silniejsze wrażenie, że w pewnym stopniu przegapiłem tegoroczną wiosnę.


Na horyzoncie nieoczekiwanie wyrosły jakieś ruiny, więc krótki postój był nieunikniony. Wierzbie, dziewiętnastowieczny pałac należący niegdyś do rodziny Krzymuskich herbu Radwan. Nie pierwszy i nie ostatni, którego upadek zapoczątkowała reforma rolna i który podzielił los większości popegieerowskich lokacji tego typu.



Ogołocone mury odbijają trele ptactwa, które z upragnieniem oczekuje wiszącego na włosku deszczu. Aby ino ma się rozpadać, a skrzydlate towarzystwo przekrzykuje się nawzajem. 



Z zarośniętego stawu na tyłach pałacu podrywa się do lotu para krzyżówek i zataczając nade mną koło ginie gdzieś w oddali. Naście minut kontemplacji i dalej w drogę. 
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger