kwietnia 24, 2017

Milowy, czy Koniński?

Milowy, czy Koniński?
Kolejne ze skrzynek, które od dłuższego czasu drażniły mnie swoją obecnością na mapie i mimo szczerych chęci nie poddały się i tym razem.  Co do jednej mam 99% pewności, że wsiąkła. Drugiej nie miałem okazji poszukać, bo umundurowana młodzieżówka ćwiczyła z zawzięciem musztrę akurat na współrzędnych. Ale nie ma tego złego, co by nie ten tego, więc w końcu miałem okazję zatrzymać się na dłużej w miejscu, które do tej pory tylko mijałem.


Powszechnie nazywany milowym, tak naprawdę nigdy nie pełnił podobnej funkcji. Stojący w Koninie kamienny słup, to najstarszy tego typu zabytek romański w naszym kraju, datowany na 1151 rok. Mierzący nieco ponad dwa i pół metra piaskowiec wyznacza połowę drogi między Kruszwicą a Kaliszem. Równo 52 kilometry.


Wokół jego powstania krąży niejedna zagadka. Wyryta na nim łacińska inskrypcja wspomina, jakoby fundatorem był niejaki komes Piotr. Problem w tym, że nikt nie ma bladego pojęcia, kim był ów Piotr. Może wojewoda i palatyn Bolesława Krzywoustego, Piotr Wszeborowic? A może szwagier naszego władcy, Piotr Włostowic? Tego raczej nie uda się już ustalić nikomu. Co do samej inskrypcji, to w przekładzie na nasze brzmi ona tak:

Roku Wcielenia Pańskiego 1151
do Kalisza z Kruszwicy tu prowadzi punkt,
wskazuje to formuła drogi i sprawiedliwości,
którą kazał uczynić komes palatyn Piotr
i starannie tę drogę przepołowił,
aby był go pamiętny,
racz każdy podróżny modlitwą prosić
łaskawego Boga.


Kolejną zagadką jest krzyż wmurowany w ścianę piętnastowiecznego kościoła św. Bartłomieja (fotki niestety nie zrobiłem, bo skupiłem swoją uwagę kilka metrów obok i mi ze łba wyleciało). Wiele wskazuje na to, iż jest to jeden z przydrożnych krzyży, które często towarzyszyły podobnym słupom. A może jednak pokutny? Diabli wiedzą.


Poza wspomnianym krzyżem wyniuchałem jeszcze ślady po łuku ogniowym i inne pamiątki z przeszłości.



Historia Konina sięga czasów, kiedy to książę Leszek syn Ziemowita zawieruszył się podczas polowania w okolicznych lasach. Widok odzianego w kosztowności gościa, a przede wszystkim same kosztowności, skusiły miejscowych smolarzy. Leszek pewnie nie uszedłby z życiem, gdyby nie tętent dzikich koni, które zmyliły bandziorów przekonanych o tym, że drużyna książęca nadciąga z odsieczą. Książę wdzięczny zwierzętom postanowił założyć w miasto, w herbie którego umieścił konia. Zapewne legenda swoje, a fachowe źródła swoje, ale bardziej dociekliwi mają od tego internet.



Konińska starówka nie zachwyca jakoś szczególnie, ot ratusz, kilka uliczek, kamienice i hybryda konia z człowiekiem… ale to już moje zdanie.

Źródło

kwietnia 21, 2017

Ksawerów

Ksawerów
Ksawerów, to taki dziwny twór wciśnięty pomiędzy Łódź a Pabianice, którego koniec i początek wyznaczają totemy. Bez nich ciężko byłoby się połapać, że właśnie przejechało się z jednej granicy administracyjnej, do drugiej. Łęczyca ma diabły sterczące na rogatkach, tutaj są totemy. Do Ksawerowa przymierzałem się dwa razy. Jakoś po świętach, a jeszcze przed końcem roku, wykręciliśmy z Damianową na mały rekonesans, który zakończył się pięcioma skrzynkami na moim koncie. Jakieś wille, samolot na cokole, jeden ze wspomnianych totemów. Reszta musiała poczekać.

Kwiecień plecień, więc na samochodzie blisko dwadzieścia centymetrów białego dziadostwa, brama zasypana, ale jedziemy. Chwilę po dziesiątej padł pierwszy totem, a za kilka minut świdrowałem ślepiami pod OSP w Woli Zaradzyńskiej. Wiało, popadywało i paskudziło bez litości, więc biegiem do samochodu i po następne kesze. Wielka biedronka, Matka Boska, rogatki… szło tak elegancko, że w końcu musiało się coś spierdzielić. Baterie w garminie padły kilkaset metrów przed kolejną skrzynką. Sklep. Trzeba znaleźć sklep. W pierwszym lepszym zakupiłem baterie, jak to stwierdziła kobitka za kasą „paluszki, sztuków dwie” i ruszyliśmy dalej.


Przyczajka pod Urzędem Gminy, szybkie capnięcie przy rondzie i wio na Handlową. Burtona lubię, nawet bardzo, więc płot Pani Katarzyny spodobał mi się fest. Swoją drogą, to jedyne dwie fotki, które tego dnia zrobiłem.



W końcu przyszła kolej na konspiracyjne działania przy domu na Żeromskiego (oj podobało się!) i przejście podziemne. Kwintesencja OC! Na koniec szybkie modły przy ostatnim z totemów i Ksawerów jest mój. 

kwietnia 11, 2017

Na Złotą Górę

Na Złotą Górę
Damianowa z samego rana wskoczyła w mundur i zabrała się za swoje harcerskie obowiązki, miałem więc kilka godzin na załatwienie własnych spraw w okolicy, na którą spoglądałem już od jakiegoś czasu. Jeszcze przed ósmą dostarczyłem druhnę na miejsce zbiórki, a chwilę później prułem dwójką w stronę Konina.


Zakręt w Paprotni kojarzę głównie z tego, że często kawałek dalej potrafią ustawić się z radarem i z oszczędności odruchowo zdejmuję się tutaj nogę z gazu. Na samej wieży nigdy wcześniej nie byłem, ale muszę przyznać, że widoki całkiem fajne. Pamiętam, jak montowali wiatraki po drugiej stronie drogi.



Kilkanaście minut na górze, krótki spacer do samochodu, jakaś miejscowość bez nazwy, a kawałek dalej Wyszyna.


Tutejszy zamek powstał prawdopodobnie około 1556 roku z inicjatywy Grodzieckich herbu Dryja. W XVII wieku właścicielem Wyszyny został kasztelan międzyrzecki Adam Grodziecki, a po jego śmierci wojewoda chełmiński Władysław Jan Kretkowski. Zgodnie z legendą, przejście majątku w ręce następców było powodem tragedii, jaka spotkała najmłodszą z córek pierwotnych właścicieli, która zakochana w ubogim młodzieńcu uwięzionym zdradziecko przez rywala, zgodziła się oddać rękę i majątek nienawistnemu człowiekowi w zamian za życie i wolność ukochanego. Zazdrosny mąż zabił jednak młodzieńca, a ze skóry nieszczęśliwego kazał sporządzić fotel, w którym umieścił młodą żonę twierdząc, że oddaje ją w ramiona kochanka. Nie wytrzymało tego serce młodej pani, która z rozpaczy rzuciła się z baszty wprost do stawu.

Zamek jeszcze nie raz zmieniał właścicieli, a pod koniec XIX wieku podzielił los niejednej podobnej budowli. Darmowa cegła do budowy pobliskiego folwarku. Dzisiaj można zobaczyć jedną z ośmiu baszt. 


Aha, jest też duch! Pod koniec szesnastego wieku na zamku gościł Stefan Batory, który wybrał się tutaj na łowy. Podczas polowania przypadkiem zastrzelono córkę właściciela, która nie wiedzieć czemu upodobała sobie nocne spacery po okolicy i łazi tak po dziś dzień. Ciekawe, czy chociaż ładna?


Ale nie samym zamkiem Wyszyna stoi, warto zajrzeć również do pobliskiego kościoła. Co prawda nie udało mi się dostać do środka, drzwi zamknięte na trzy spusty, ale budowla z zewnątrz robi wrażenie.



Ufundowana w 1782 roku przez kasztelana przemęckiego budowla, nawiązuje układem centralnym do jerozolimskiej świątyni Grobu Świętego (Anastasis). W naszym rodzimym budownictwie, takie rozwiązania należą do rzadkości. O kunszcie nieznanych budowniczych świadczy również konstrukcja ścian, które nieznacznie zwężają się ku dołowi. Technika znana już w starożytności, niwelująca optyczne złudzenie występujące na pionowych ścianach, które wydają się węższe na górze. Tuż obok osiemnastowieczna dzwonnica z wmurowanych herbem i czymś, co na mój chłopski rozum wydaje się być fragmentem grobowca (?).



Ostatnia skrzynka, którą planowałem zgarnąć, to wieża widokowa na Złotej Górze. Zaparkowałem na skraju lasu i ścieżką, która okazała się szlakiem rowerowym, dotarłem na sam szczyt.



Szkoda, że pogoda nie dała się nacieszyć widokami na sto procent, ale i tak mi się podobało. Konin, Gosławice, Lichenia nie widać bo zamglone.




W drodze powrotnej wykręciłem jeszcze w jedno miejsce, które nie dawało mi spokoju od kilku lat. Miejsce pamięci w Turach.



A po dziesiątej ponownie spotkałem się z harcerzami.  

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger