stycznia 18, 2018

Przez Pustynię do Izbicy

Przez Pustynię do Izbicy
Izbica Kujawska. Kolejne miasteczko, które sporadycznie zdarza mi się przecinać raz w jedną, raz w drugą stronę i które jakoś nieszczególnie zwraca moją uwagę. Niby kojarzę kilka charakterystycznych punktów, niby coś tam o nim wiem, ale zawsze mijam czym prędzej i gnam w swoją stronę. Dziś w zasadzie byłoby podobnie, gdyby nie nadmiar wolnego czasu w pracy - tak, coś takiego istnieje. 


Kilka kilometrów przed samym miasteczkiem zatrzymałem się w miejscu, które bodajże półtora roku temu zwróciło moją uwagę i dało okazję do rozprostowania kości po iluś tam kilometrach za kółkiem.



Kościółek świętego Floriana, pozywany "kościółkiem na Pustyni". Jak na gorliwego bezbożnika przystało, wręcz uwielbiam odwiedzać takie miejsca! Zapach drewnianej konstrukcji czuć już z kilkunastu metrów, czyżby modrzew? 


Miejsce w odległych czasach stanowiło ośrodek kultu pogańskiego, w XVIII wieku sprowadzili się tutaj pustelnicy i na moje oko z tego okresu wywodzi się obecna nazwa (teoria stworzona przed chwilą przeze mnie, aczkolwiek może i faktycznie tak jest). Zatoczyłem kilka kółek, poniuchałem raz jeszcze i za kilka minut byłem już w Izbicy Kujawskiej.


Ledwie stanąłem pod bramą, zadarłem łeb do góry i słyszę "panie, to nie wiatry i pogoda, to ludzie rozjebali. Wszystko rozpierdolą. Po Żydach market chociaż zrobili, a po tych jakby mogli, to by pazurami cegły rozdrapali." Uwaga w samo sedno na dzień dobry, a później całkiem przyjemna rozmowa z autochtonem, nomen omen, emerytowanym nauczycielem historii. 



Kościół ewangelicki wzniesiony na początku ubiegłego stulecia i puszczony w samopas w latach siedemdziesiątych. Obecnie w rękach prywatnego właściciela, niedawno rzuciły mi się w oczy nawet ogłoszenia dotyczące sprzedaży. Chwilę podumałem, jak dostać się do środka, ale nic mądrego nie przyszło mi do głowy, więc zadowoliłem się tradycyjną rundką wokoło. Z jednej strony brama zamknięta na kłódkę, z drugiej brak jakiegokolwiek ogrodzenia. Można i tak. A kawałek dalej pozostałości po cmentarzu.


Trochę strach kręcić się pośród nielicznych nagrobków, bo wszystko przykryte białym dziadostwem a ja już wiem, że wpaść do rozgrzebanej mogiły nietrudno.



Po przeciwnej stronie drogi niewielkie wzniesienie zwieńczone sporych rozmiarów kamieniem. Żadnej tablicy, miejsce zupełnie wymazane z pamięci, będące niegdyś kirkutem.



Ze szczytu widok na wspomniany wcześniej kościół i resztę miasteczka. 

stycznia 15, 2018

Studnia, kamień i święty

Studnia, kamień i święty
Rano. Dobra dycha na minusie, łapy kostnieją przy skrobaniu przedniej szyby i tak się chce rozpoczynać kolejny tydzień, że aż strach. No ale wyjścia nie ma, kijem rzeki nie zawrócisz... czy jakoś tak. Poniedziałek. Najpierw zawieźć papiery księgowej, później zabrać się do swojej roboty, a w międzyczasie... a co tam, zrobić sobie małą przerwę!


W Dąbiu nad Nerem jestem średnio dwa razy w miesiącu i przyznam bez bicia, że traktuję tę mieścinę strasznie po macoszemu. Ot wjeżdżam, załatwiam co muszę i wyjeżdżam. Przy cmentarzu ewangelickim zwalniam jedynie dlatego, że tuż za zakrętem potrafią ustawić się z radarem i pozbawić mnie kolejnych punktów.


Kilka miesięcy temu trafiłem przypadkiem na pobliski cmentarz wojenny w Chełmnie i jak się okazuje, część z poległych w listopadowych potyczkach 1914 roku spoczywa również w Dąbiu. Pierwszowojenna kwatera z jednej, a z drugiej strony lapidarium z nagrobków przeniesionych z okolicznych cmentarzyków. 



Dłużej niż dziesięć minut nie szło wytrzymać. Mróz nawet nie myślał odpuścić. Ekspresowo zapakowałem się do samochodu i równie ekspresowo podbiegłem w kolejne miejsce, o którym wiedziałem, a do którego niespecjalnie mnie ciągnęło. 



Studnia i kamień świętego Bogumiła. Ponoć święty wędrując po okolicy pił z niej wodę, a na kamieniu raczył pozostawić odbicie swojej stopy... woda faktycznie jest, z odciskiem stopy już gorzej.


Wymroziło mnie i wywiało z każdej strony, więc z czystym sumieniem mogłem zabrać się do pracy.

stycznia 07, 2018

Glan, rynek i kamienie

Glan, rynek i kamienie
Chwilę przed południem pożegnałem się z cmentarzami wokoło Dobrzycy i bez większego pośpiechu dotarłem do Jarocina. Rzut beretem od rynku, przy skrzyżowaniu Poznańskiej i św. Ducha, znajduje się najpewniej jedyny na świecie pomnik glana.


Rzeźbę odsłonięto pierwszego dnia trzydziestej edycji festiwalu (15.07.2011) z inicjatywy artystki i animatorki kultury - Felicji Pawlickiej. Niestety nie było jej dane doczekać tego dnia, zginęła w wypadku samochodowym. W dniu odsłonięcia przez dziurki przewleczono sznurówki wykonane ze sznurówek przyniesionych przez gości imprezy, znalazły się pośród nich również sznurówki z glanów Felicji Pawlickiej. Obecnie bucior zasznurowany jest na biało-czerwono. Skoro od rynku dzielił mnie rzut beretem, to wstyd byłoby nie zajrzeć tam choć na chwilę.



Pośrodku oczywiście ratusz - barokowa budowla z charakterystycznymi podcieniami wzniesiona na przełomie XVIII i XIX wieku. W jednym z narożników kościół św. Marcina. Świątynia zastąpiła wcześniejszą drewnianą, o której pierwsza wzmianka pochodzi już z 1257 roku. 



Zrobiłem małą rundkę po rynku, zajrzałem w boczne uliczki i w zasadzie mogłem już wracać do domu, gdyby nie kolejna ciekawostka. 



Kamienie Księcia Radolina. Dwa głazy w lesie pod miastem, z którymi związana jest legenda o wspomnianym przed chwilą księciu. 



Książę, jak to książę, był wielkim miłośnikiem polowań na okolicznego zwierza. Pewnego wigilijnego wieczoru dosiadł konia i ruszył na łowy, gdzie drogę zastąpił mu potężny wilk. Zwierzę ze święcącymi ślepiami oznajmiło ludzkim głosem, że w Wigilię polować to niezbyt fajnie i na księcia karę zesłać postanowiło. W mgnieniu oka Radolin wraz z koniem zamienili się w głaz (ten pierwszy).

stycznia 02, 2018

Ewangelicy Ziemi Dobrzyckiej

Ewangelicy Ziemi Dobrzyckiej
Grudzień popsuł mi większość z zaplanowanych wyjazdów, a te które jakimś cudem się odbyły nie do końca zaliczyłbym do udanych. Na kilka dni przed końcem roku nastawiłem się wreszcie na nieco większą objazdówkę z finałem w Byczynie, jednak w ostatniej chwili przemodelowałem swój plan i znalazłem się na ziemi dobrzyckiej.


Wyjazd tradycyjnie przed świtem, więc pierwsze promienie słońca powitały mnie już na miejscu. Spod pałacu w Orpiszewku, małymi acz całkiem przyjemnymi wybojami dotarłem do do nieco już zapomnianego cmentarza w Sośnicy.



Niewielka, licząca zaledwie kilkadziesiąt grobów nekropolia tuż przy drodze. Wejścia strzeże skrzypiąca furtka, gdzieniegdzie palą się znicze. Spoczywa tu dziedzic ówczesnego majątku - Leon Rychłowski.



Kilkaset metrów dalej kościół z osiemnastego wieku, konkretnie z 1745 roku. Pomotałem się tutaj dłuższą chwilę, jednak najwidoczniej o tej godzinie mój mózg nie pracuje jeszcze tak, jak powinien i nie mogłem wypatrzeć tutejszej skrzynki.



Zostawiając za sobą kościół rozpocząłem przygodę z tym, co głównie zwabiło mnie w te strony. Pierwszy z ewangelickich cmentarzy, położony na skraju wsi i dość szczelnie owinięty bluszczem. Wciąż Sośnica.



Ponoć można tu odnaleźć grób młodego Klajmajera, członka Hitlerjugend. Spoczywają tu również polegli podczas IIWŚ żołnierze niemieccy. Chaszcze niesamowite. Od kolejnego cmentarza dzieliło mnie kilka kilometrów, więc za parę chwil parkowałem obok czyjegoś płotu. Później nieśmiały spacer tyłami gospodarstwa (kundlom nawet nie chciało się szczekać) i moim ślepiom ukazała się niewielka kaplica cmentarna.



Obecnie robi u chłopa za magazyn na wszelkie przydasie, a krzyże na przyległym cmentarzu wyrastają z wielkiego trawska. Na polu pasą się sarny, trochę dalej spaceruje para żurawi. Klangor odbija się echem. Jedno z tych miejsc, które na dłużej pozostanie w mojej pamięci, choć wiem prawie na pewno, że już nigdy nie będę miał okazji tu wrócić. 



Z Sośniczki udałem się do Karmińca, gdzie prawie powybijałem sobie oczy badylami i wypłoszyłem myszołowa czekającego na śniadanie.


Parkując przed kościołem w Koźmińcu zwróciłem na siebie uwagę miejscowych kobitek, które odprowadziły mnie wzrokiem pod samą skrzynkę. Na szczęście krótkie pajacowanie z aparatem uśpiło ich czujność i w spokoju mogłem zabrać się za swoje.


Sam kościół pochodzi z końca XIX wieku. Początkowo należał do utworzonej w 1876 roku parafii protestanckiej, od 1947 roku pełni funkcję świątyni filialnej parafii katolickiej z Nowej Wsi. Z Koźmińca poprułem do Izbiczna. 


Do wyboru miałem dwie drogi: dłuższą normalną i krótszą przez pola. Chyba nie muszę mówić, którą wybrałem. Za to w Strzyżewie podjechałem pod sam cmentarz, tyle że zamiast od razu iść na współrzędne, to puściłem się na okrętkę przez największe chaszcze... tradycja.


Kilka kilometrów dalej pojawiły się pagórki, a że lubię takie tereny, to aż żal było znów wracać na równiny. Na jednym z pagórków oczywiście cmentarz, obok niewielka rzeczka - Lutynia. 


W Wilczyńcu zdecydowałem się na spacer po miedzy i o mało nie wpierdzieliłem do rozkopanego grobu. Dziura na ponad metr, jak nic zostałbym tam na dłużej.


Ostatni z cmentarzy, Trzebin. Poza kilkoma grobami zachowała się wyraźnie aleja lipowa, która przebiega przez środek. Brak jakichkolwiek inskrypcji, albo szukać nie umiem.



Do południa została mi jeszcze dobra godzina, więc wio na Jarocin... ale to już inna historia. 
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger