marca 28, 2018

W Imielnie

W Imielnie
Imielno znam. Kilka lat temu miałem okazję szukać tutejszych skrzynek, a że tym razem akurat przejeżdżałem w pobliżu, to czemu by nie zajrzeć ponownie. 


Wzniesiony z inicjatywy Ksawerego Magnuszewskiego kościół liczy już sobie trzysta lat z małym hakiem i mimo upływu czasu nadal cieszy oko. Zaparkowałem pod samym parkanem i przez skrzypiącą furtkę (czy one zawsze muszą tak skrzypieć?) dostałem się na teren. 



Niestety i tym razem nie udało mi się zajrzeć do środka, za to na spokojnie mogłem obejrzeć sąsiadujący z kościołem grobowiec i siedemnastowieczną dzwonnicę.




Samo Imielno początkowo nazywano Jemieliną bądź Jemielną, co zdaniem internetu nawiązywało do jemioły i... Jemielińskich herbu Nieczuja, zapewne pierwszych właścicieli. Obok kościoła, w XIX-wiecznym parku niszczeją pozostałości po tutejszym dworze.



Zajrzałem, gdzie tylko się dało i zakrzyczany przez miejscowe gawrony uciekłem do samochodu.

marca 16, 2018

Koparka w wąwozie

Koparka w wąwozie

Od lat, jeśli nie od zawsze, powodowany dziwaczną manią podążania od punktu A do punktu A wybieram co rusz kolejne miejsca, by dać asumpt spełnienia swoim zachciewajkom. Od punktu A do  punktu A, tam i z powrotem. Jak Hobbit, tyle że inaczej – bez smoków, trolli i innych duractw śliniących się na myśl o lekkiej niestrawności wywołanej spożyciem mych członków w formie dowolnej. Okrążyć kolejne jezioro, kolejny las, kolejną gminę… głupota.




Dziesiątki razy przejeżdżałem tuż obok, pewnie tyle samo razy byłem nad samym brzegiem i choć znam niemal wszystko dokoła, to jednak rundki tam i z powrotem nie zrobiłem. Boli to mocno, wierci dziurę w brzuchu i spać nie daje. No muszę, obejdę oba jeziora za jednym zamachem i w końcu wyśpię się spokojnie, bez poczucia winy że pod nosem a wciąż niezaliczone.


Myśl o spokojnym śnie zburzyła się już na skraju pierwszego jeziora. Zbliżająca się wiosna i skok temperatury w ostatnich dniach rozmroził bagna stanowiące granicę pomiędzy akwenami. Niby brnąłem dokąd się dało, koniec końców zarządziłem jednak odwrót i zmianę trasy – będzie wokoło, ale już nie samiutkim brzegiem.


Wygramoliłem się niewielkim wzniesieniem w stronę wygodnej ścieżki, okrążyłem na wpół rozmrożoną breję i skierowałem w stronę wąwozu. Wąwozem, to on z nazwy jedynie. Ot polodowcowa niecka, której najniższy obszar porastają wiecznie zalane trzcinowiska.



Mimo wszystko nie da się zaprzeczyć, że miejsce ma swój urok. Tuż obok droga, kilkaset metrów dalej pojedyncze domy, a w dziurze jakoś spokojnie jakby na odludziu zupełnym. Poza pojedynczymi ćwierknięciami sikorek i wyrywającym się z głębi trzcin żurawim klangorem cicho sza. 


Wąwóz łagodnie spływał w kierunku drugiego z jezior, więc leniwym tempem posuwałem się w stronę brzegu. Nagle kątem oka wyniuchałem coś, co nijak miało się do wspomnianej wcześniej dzikości tej dziury.



Niewielka koparka, niezaprzeczalny ślad cywilizacji porzucony na pastwę rdzy. Bidulka wrośnięta w krajobraz pustki oddalony niecałe dwa kilometry od miasteczka, które niedługo rozkwitnie kolorowymi klombami. 

marca 06, 2018

Cmentarz i pustelnia

Cmentarz i pustelnia
Ostatnie mrozy skutecznie zniechęcały mnie do wyjazdów gdziekolwiek. W końcu słupek rtęci raczył nieco podskoczyć, więc żal byłoby z tego nie skorzystać. Wracając z Konina wpadłem na pomysł, by skręcić te kilkaset metrów z dwójki i zajrzeć w miejsce, które przypadkiem odkryłem przed laty. 



Szukając pobliskiego bunkra, ciąłem wtedy na azymut przez krzory, gdy niespodziewanie wyrosły przede mną krzyże. Może nieszczególnie zaskoczył mnie sam ich widok, bo już wtedy niejeden cmentarz widziałem, jednak takie odkrycia zawsze budzą pewne emocje.



Od tamtej pory minęły jakieś cztery lata i choć wiele razy przejeżdżałem w pobliżu, to jakoś nigdy nie było okazji by zatrzymać się tu ponownie.



W odróżnieniu od większości zapomnianych cmentarzy, które z roku na rok coraz bardziej giną w gąszczu porastających je bzów, ten zmienił się nie do poznania. O ile mnie pamięć nie myli, za pierwszym razem ciężko było się przebić przez zarośla. Teraz teren jakby przejrzał, widać ślady niedawnych prac porządkowych i tego, że ktoś o to wszystko dba. Prawidłowo!


Kręcąc się tak pomiędzy nagrobkami stwierdziłem, że skoro już czuć wiosnę a i tak mam w miarę po drodze, to podskoczę w jeszcze jedno miejsce. Do Dobrowa.


W centrum niewielkiej wsi, która wyglądała mi na zupełnie wymarłą (nawet psy nie chciały szczekać) znajduje się Sanktuarium Błogosławionego Bogumiła. To akurat średnio mnie interesowało, więc tradycyjna rundka wokoło i wio dalej.



Kilkaset metrów dalej, nieco poza wsią, czekało na mnie miejsce o wiele bardziej interesujące. Drewniana kaplica z 1788 roku. 



Ten niewielki kościółek powstał w miejscu pustelni, gdzie ostatnie kilkanaście lat życia spędził Bogumił Leszczyc. Któż to taki? Ano arcybiskup gnieźnieński, który porzucił sprawowaną funkcję i osiadł właśnie tutaj. 



Sam na świętych i błogosławionych znam się tak, jak łysy na grzebieniu, jednak historia tego jest całkiem ciekawa... ale od tego są mądrzejsze części internetu. 
Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger