kwietnia 28, 2020

Ruiny pałacu Opalińskich

Bodajże na dniach minie rok, kiedy to szwendałem się po Szwajcarii Żerkowskiej. Jednodniowa objazdówka całkiem malowniczymi drogami po dziewiczym dla mnie terenie; kilka z góry zaplanowanych punktów i kilka przypadkowo wyhaczonych lokacji - wszystko to, co lubię. 


Mniej lub bardziej zaniedbane pałace, jakaś zapomniana nekropolia, rozsiane po wsiach kościoły, Miłosław, Nowe Miasto nad Wartą (co tam jeszcze było po drodze?), Mieszków, Radlin... ceglane ruiny wyrastają nagle niemal na poboczu i w ciekawy sposób integrują się z sąsiadującym cmentarzem.



Radliński pałac, zwany również zamkiem (skojarzenie ze średniowiecznymi ruinami przychodzi samo), został wzniesiony pod koniec XVI wieku z inicjatywy Andrzeja Opalińskiego, marszałka koronnego i ówczesnego starosty wielkopolskiego, dziedzica dóbr radlińskich. Przez niemal stulecie pozostawał w rękach Opalińskich, by w 1692 roku przejść w posiadanie Sapiehów z Koźmina - z tym okresem wiąże się ciekawa legenda, ale o tym później.



Przez pewien czas pałac w Radlinie cieszył się opinią najokazalszego i pierwszego w Wielkopolsce zespołu pałacowo-ogrodowego. Około roku 1730 Sapiehowie przystąpili do przebudowy rezydencji, jednak problemy finansowe nie pozwoliły ukończyć prac i w 1778 roku majątek zostaje zastawiony za długi rodzinie Radolińskich z Jarocina. Zaniedbany stopniowo popadał w ruinę, a ostateczny kres jego świetności nastąpił w połowie XIX wieku wraz z decyzją Władysława Radolińskiego o rozbiórce. Warto wspomnieć, iż dewastacja pałacu i jego unicestwienie okryło hańbą cały ród, którego dziedzice z czasem zniemczyli się do tego stopnia, że przekształcili pisownię nazwiska na "von Radolin".


Wracając do wspomnianej legendy, wiąże się ona z jednym z Sapiehów. Paskudny z natury typ lubował się w wyzyskiwaniu i gnębieniu poddanych. Często narzucał na siebie żebracze szmaty, w owym przebraniu podsłuchiwał i podpytywał miejscowych. Pechowcy, którzy nieprzychylnie wypowiadali się o dziedzicu, zostawali wrzuceni do najeżonej hakami studni... i jak to zazwyczaj bywa, krzyki konających daje się słyszeć po dziś dzień. Spędziłem długie minuty krążąc pośród ruin, obszedłem cmentarz i ruszyłem dalej. 

 

 
Bliższa i dalsza okolica spodobała mi się do tego stopnia, że wracałem tam w ciągu ostatniego roku jeszcze dwa razy. Górki, pagórki, wzniesienia, wioski i miasteczka, w których życie płynie swoim rytmem i od czasu do czasu trafi się małe urozmaicenie w postaci kogoś takiego, jak ja.
 


Ostatni postój przed powrotem zarządziłem w Lgowie. Siedemnastowieczny kościółek z okalającym go niewielkim cmentarzem doczekał się w XIX wieku murowanej kaplicy grobowej ufundowanej przez Hieronima Gorzeńskiego. Pierwszowojenna mogiła nieśmiało wspomina poległych z tamtych lat, a po stojącym to niegdyś dworze Gorzeńskich pozostał jedynie park i relikt bramy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger