sierpnia 09, 2017

Składakiem po dziurach

Rzadko bo rzadko, ale raz na jakiś czas najdzie mnie ochota na rundkę rowerem. Dawniej pykało się dzień w dzień po kilkadziesiąt kilometrów, przeważnie wieczorem, teraz już tylko sporadycznie objeżdżam swoje niegdysiejsze trasy. Ta sporadyczność spowodowała, że rowery rozkraczyły się pod wpływem zaniedbania i jedynym sprawnym gratem w chałupie pozostał niedobity składak. Paskudne to to, obdrapane, z rączkami od WSKi i skrzeczącymi pedałami, ale mimo upływu lat wozi dupę jak należy, a jak się nie ma co się lubi, to wiadomo.


Kilka kilometrów piochami i leśnymi ścieżkami, reszta patchworkowym asfaltem, a co druga chałupa ktoś macha na powitanie. Ot uroki objazdówki po swoim. W miarę cyklicznie staram się zaglądać do swoich skrzynek, przyszła więc w końcu pora na kościół w Nowej Sobótce.



Skrzynka siedzi na miejscu od blisko trzech lat i posiedzi tam pewnie o wiele dłużej, taką przynajmniej mam nadzieję. Sam kościół wzniesiono za to ponad sto lat wcześniej, a dokładnie w latach 1907-1908. Samą parafię ustanowiono zaledwie dwa lata wcześniej, w okresie wielkiego bumu idei mariawickiej na terenie Mazowsza i ziemi łódzkiej. Co by nie mówić, to świątynia bezsprzecznie należy do najokazalszych w okolicy i poważnie cieszy oko. 



Tuż obok znajduje się dom parafialny (1906), pierwotnie pełniący funkcję ochronki i szkoły. Siostry mariawickie prowadziły w nim przytułek dla porzuconych dzieci i sierot. Obecnie prawdopodobnie pomieszkuje w nim ksiądz, chociaż ręki uciąć sobie nie dam. Z Nowej Sobótki mógłbym w zasadzie popedałować w stronę domu, gdzie czekał mnie przyjemny stosik papierkowej roboty, ale pół godziny jeszcze nikogo nie zbawiło, więc dołożyłem nieco kilometrów. 


Kapliczek tu mnoga, jak to na wsi. I choć żadna wybitna nie jest, to jedna od lat wyróżnia się nieco wśród pozostałych. Z tego co wiem, ktoś na podwójnym gazie przypierdzielił w świętości, a ktoś inny poskładał je metodą puzzli w "całość". Kilka kilometrów dalej zjechałem z lichego asfaltu w drogę, która dość malowniczo wije się wśród pól, tuż przy niej sterczy przekrzywiony krzyż. Trochę, jak u Chełmońskiego.



Najbliższe kilkaset metrów, no może nieco ponad kilometr, to pioch i kamienie. Jest też niespodzianka, koźlak. Co prawda nie ten z procentami, ale też fajnie rozwalić się przy nim na małą przerwę.



A później już tylko walka z wiatr... tfu, z papierami.

6 komentarzy:

  1. Mój rower uż chyba nie pojeździ niestety. Zastał się przez tyle lat. Też lubiłam robić takie objazdówki. Co do pudełek, to kiedyś miałam mały epizod, ale nie wciągnęło mnie to aż tak bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, że dupę wozi ;) składak nie składak zabrał cię w super podróż! Właśnie kupiłam nowy rower, ale w mieście, w tym betonowym gąszczu nie ma taki fajnych miejsc, gdzie można by pojechać rowerem!

    Ten koźlak wygląda na trochę nawiedzony :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do Działdowa wkoło wiele taki ciekawych i urokliwych zakątków.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeździłam kilka lat temu składakiem po Budapeszcie. Robił niezłą furorę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ta figurka Maryi wygląda mrocznie ogólnie zdjęcia przyjemne

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, klimatyczne zdjęcia :) Też lubię czasem zorganizować jakiś wypad rowerem - mamy za sobą parę długich tras, niestety czas nie pozwala na to tak często, jak byśmy chcieli :(

    OdpowiedzUsuń

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger