listopada 24, 2016

Dwa zamki i wieża

Po ostatniej wizycie w Poznaniu stwierdziłem, że coraz bardziej odzwyczajam się od wielkomiejskiego keszowania. Wnerwia mnie po prostu zbyt długie wyczekiwanie na okazję i presja, która zabiera mi część frajdy ze zdobycia skrzynki. Jasne, urbexy rządzą się swoimi prawami, ale mam na myśli proste kesze pokazujące miejskie ciekawostki. Dobra, ale nie o Poznaniu dzisiaj, tylko o czymś innym.


Zamek w Golubiu-Dobrzyniu widziałem w telewizji chyba setki razy, naczytałem się o nim niemało, ale nigdy nie miałem okazji zobaczyć na żywo. Mimo końcówki listopada, wiosna szaleje w najlepsze, więc nie marnowałem okazji i chwilę po ósmej dreptałem już w stronę zamkowego dziedzińca. Zajrzałem gdzie się dało, pokręciłem się po okolicy i ruszyłem w stronę miasta. Będę szczery, sam zamek zrobił na mnie największe wrażenie widziany właśnie stamtąd, z dołu.


Starówka za to w stu procentach pokazała mi to, czego się spodziewałem. Niewielki rynek otoczony kamienicami, na rogu charakterystyczny dom „pod kapturem”. Datowana na drugą połowę XVIII wieku chałupa, która prawdopodobnie pełniła niegdyś funkcję karczmy, jakoś mimowolnie skojarzyła mi się z tolkienowskim Bree. Ciekawe czy tutejszy Barliman Butterbur również serwował najlepsze piwo w okolicy? Kawałek dalej dawny kościół ewangelicki z 1909 roku, który obecnie pełni funkcję szkoły.



Poszwendałem się bocznymi uliczkami, zajrzałem tu i tam, aż w końcu dotarłem pod basztę. Usytuowana w południowo-wschodnim narożniku murów obronnych, jest jedyną w całości zachowaną basztą w obrębie murów. Zbudowano ją w pierwszej połowie XIV wieku, wielokrotnie przebudowywano i przypisywano jej rozmaite funkcje. Jaką spełnia dziś? Wygląda na to, że żadną.



Jeszcze przed południem opuściłem miasto. Jakoś tak mam, że nie potrafię przejść obojętnie obok konstrukcji, na którą potencjalnie da się wejść, a która nie jest do tego przeznaczona. Bierze mnie dziwne telepanie i nogi same niosą w wiadomą stronę. Musiałem, po prostu musiałem.




W okolicy opuszczonych silosów zeszło mi nieco dłużej niż planowałem, ale i tak z czasem stałem całkiem nieźle, więc mniej lub bardziej bocznymi drogami dotarłem na kolejne kordy. Kurde, chyba nigdy nie znudzą mi się takie pagórki. Jak to super wygląda!



Za kilkanaście minut parkowałem samochód nad Handlowym Młynem. Niewielkie jeziorko, a może nieco większy staw i tama, a tuż za nią rzeka, która pokrętnie wije się wśród drzew. Prawie zjechałem na dupie po skarpie, uwaliłem buty po kostki w błotnistej brei, a na koniec zrobiłem sobie małą przerwę.




Po krótkim pikniku i rozmowie z miejscowym wędkarzem ruszyłem dalej. Kolejowa wieża ciśnień we Wrockach była jednym z głównych punktów na mojej trasie, ale na miejscu kopara i tak opadła mi do ziemi. Zapomniana stacja PKP, zarośnięte tory i wspomniana już wieża – klimat sam w sobie! Zamknięta skrzynka na listy? Może jakiś zapomniany list sprzed lat nadal jest w środku? Detale, mnóstwo detali! W tego typu miejscach nie da się obojętnie przejść obok byle pierdoły, z pozoru każdy śmieć nabiera głębszego znaczenia i siłą rzeczy łączy się z historią lokacji. Kurde, żeby tylko była otwarta! Tak, jest! Po cichu, jak zwykle z resztą, bez pośpiechu… tak, jak lubię.




Kolejowe klimaty zostawiłem za sobą, witajcie bezdroża! Teraz już wiem, że w następne miejsce spokojnie mogłem dojechać w miarę cywilizowaną drogą, ale co użyłem na tych wertepach, to moje. W końcu droga się uspokoiła, a okolica zaczęła nawet trochę przypominać moje rodzinne strony: pola, piochy i lasy. Ówczesny właściciel okolicznych terenów, Alfred Weissermel, musiał być z nimi cholernie związany, skoro zdecydował się na pochówek właśnie pośród tutejszych pól. Niewielka kępa drzew skrywa dziś jego samotny grób.



W Radzikach Dużych powitała mnie prawdziwa wiosna! Zero chmur, słońce nawet grzeje… ruiny zamku wdzięcznie pozowały do zdjęć, super! Takim sposobem zaliczyłem trzeci, ostatni, z głównych punktów tego dnia. Szkoda tylko, że w samym środku ruin ktoś urządził sobie mały śmietnik, tym bardziej, że mury znajdują się na terenie tutejszej szkoły.



Czas zaczynał naglić, więc z Radzików Dużych popędziłem na Modrzewiową Górę, zaliczyłem szybkie hop do dziury, a na koniec mały spacer brzegiem jeziora Okonin.




Uff, znowu się wyrobiłem….

9 komentarzy:

  1. Niewiele zamków w Polsce zwiedziłam. Muszę sporo nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się troche bawię w Geocachign, ale widzę jeszcze dużo przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie zazdro! Zdjęcia zachęcają do odwiedzin 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam zamki za ich historie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Widzę, że jak planowałeś tak zrobiłeś. Ruiny w Radzikach zaliczone :)

    OdpowiedzUsuń
  6. świetne zdjęcia i piękne miejsce <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy pomysł na uprawianie turystyki, bardzo fajne zdjęcia ;)
      Pozrawiam

      Usuń
  7. W geocaching się co prawda nie bawie, ale i tak fajny, klimatyczny post. Ciekawe miejscówki, do tego urbexowe klimaty. Ciekawa okolica!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam tych miejsc, ale chętnie dowiem się o nich więcej :)

    OdpowiedzUsuń

Zdania złożone mile widziane, wszelkie wulgaryzmy w pełni tolerowane. Byle z głową. Dodając komentarz, zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych przez witrynę.

Copyright © 2016 Po zbyrach i nie tylko , Blogger